niedziela, 24 lutego 2013

Rozdział 11

PODKŁAD


-Że co?- zapytałam przyjaciółki ze zdenerwowaniem.
-NO przecież przedemną tego nie ukryjesz- powiedziała ze śmiechem (No teraz to mnie zamurowało)- pewnie zawaliłaś jakiś sprawdzian, i boisz się powiedzieć o tym rodzicom.
-Co? Nie! To znaczy tak, oczywiście, że tak!- Miałam wrażenie, że brzmię mało przekonująco.
                Mara miała cos odpowiedzieć, lecz na salę weszła jedna z pielęgniarek i powiedziała, że muszę już iść.
-No to zobaczymy się wieczorem, cześć!- Powiedziałam z uśmiechem do przyjaciółki i wyszłam przed szpital i zamówiłam taksówkę. Mój transport przyjechał piętnaście minut później. Wsiadłam do auta i kilkanaście minut później byłam w domu.
                Kiedy przekroczyłam próg domu pierwsze co zrobiłam to poszłam na górę i wyciągnęłam się na łóżku.
-Mało brakowało- mruknęłam i padłam na twarz. Po chwili zasnęłam.

                                                                               ***
                                                                   Perspektywa Jamesa

                Stałem w parku czekając na Niego. Trzymając w kieszeni obracałem się nerwowo rozglądając na boki.
-Nareszcie jesteś- usłyszałem męski głos za moimi plecami- Masz informacje których potrzebuję?
-Tak- odparłem, lecz zanim sięgnął po kartkę z informacjami dodałem- Dam ci ją, ale muszę mieć pewność, że dziewczynie nic się nie stanie.
                Mężczyzna spojrzał na mnie mrużąc groźnie oczy. Jednak ja zignorowałem to obrzucając go chłodnym spojrzeniem.
-Czyżby nagle zaczęło ci na niej zależeć?- Zapytał mnie rozzłoszczonym i jadowitym głosem.
-Nazwij to sobie jak chcesz- powiedziałem zimno- A teraz pozwolisz, że sobie pójdę skoro dałem ci to co chciałeś.
                Odwróciłem się i odszedłem zostawiając osłupionego mężczyznę za sobą. Zaciskałem zęby z gniewu. Skręciłem w boczną uliczkę, prowadzącą do mojego domu. Pół godziny później byłem na miejscu. Ze złością otworzyłem drzwi i od razu poszedłem do mojego i tam zatrzaskując za sobą drzwi. Oparłem się plecami o ścianę i schowałem twarz w dłoniach.
-W co ty się wpakowałeś James- powiedziałem do siebie.
                Chwile później coś przykuło moją uwagę. W biblioteczce koło okna zauważyłem pewną książkę, którą nie pamiętam abym posiadał. Podszedłem i wziąłem ją do ręki. Była niezwykle ciężka i zakurzona. Ilość stron była zbliżona do ich ilości w słowniku ortograficznym. Na jej ciemnobrązowej okładce, porozmieszczane były ciemnozłote symbole. Zmarszczyłem brwi i zacząłem kartkować księgę. Była zapisana w dziwnym języku, zresztą jak wszystkie książki w miejscu spotkać klanu gwiazdy (Ten termin wbiła mi do głowy Rose). Przewracając kartki starając się co kolwiek zrozumieć. Zatrzymałem się na jednej z ostatnich stron. W lewym górnym rogu przypięte było zdjęcie purpurowego kamienia. Wydawało mi się, że gdzieś go już kiedyś widziałem. Włożyłem pomiędzy te stronnice kartkę, by później do tego wrócić i rozczytać.
                 Zamknąłem księgę i schowałem pod materac. Postanowiłem, że nikomu o tym nie powiem (No może oprócz jednej osoby). Nie wiedziałem jak książka się tu znalazła. Byłem prawie pewny, że nie wróży to nic dobrego. Chciałem zapomnieć o zaistniałej sytuacji. Jednak ta sprawa nie dawała mi spokoju do końca dnia.
                                                                                 ***
                                                                      Perspektywa Rose

                W niedzielę byłam już z Marą po lekcjach i zbiegałyśmy na dół by z babcią pojechać do miejsca spotkać klanu. Zresztą jak w każdą niedzielę. Po drodze zabierałyśmy też zawsze Leę i Kelsey.
-Jesteśmy gotowe- krzyknęłam z dołu stojąc już z Marą w kurtkach.
chwilę później dołączyła do nas babcia i wsiadłyśmy do samochodu i pojechałyśmy po siostry.
-Cześć- powiedziały razem wsiadając do samochodu.
                Powitałam je skinieniem głowy. Nie odzywałyśmy się przez resztę drogi. Nie rozumiałam tego. W szkole nie da się nas prawie uciszyć, ale w każdą niedzielę jak jedziemy samochodem jest taka cisza jakby nas nie było.
                Zeszłyśmy na dół po schodkach i kiedy babcia usiadła przy stole wraz z innymi czarodziejami ja, Mara, Lea i Kelsey zostałyśmy jak zwykle zaproszone gestem reki przez naszego nauczyciela do pokoju obok. Jak zawsze nie mogłam się nadziwić temu pomieszczeniu. Zamiast ścian były tam półki z książkami (Większość kompletnie bezużyteczna, co widać było już po tytułach typu ,, Jak sprawić by twój pies lewitował!” czy ,,jak zostać Yeti? Poradnik dla czarodziei-eskimosów”) a na środku stał wielki stół. Zamiast kamiennej podłogi jak w innych pomieszczeniach tu rosła trawa. Nie wiedziałam jak to jest możliwe, skoro pod nią była lita skała. W powietrzu unosiły się różne symbole i kolorowe ogniki które miały kolor zależny od nastroju osoby najbliżej ich. Kilka razu udało mi się nawet dostrzec wróżkę w gałęziach drzewa które rosło w tej Sali.
                Usiadłyśmy przy stole podczas gdy nasz rudowłosy nauczyciel rozpoczął kolejny wykład.
-Dziś zajmiemy się dwoma rzeczami- powiedział- Zamianą w istotę niewidzialną- ducha, oraz odczytywaniem ukrytych symboli. No więc zaklęcie zamiany w ducha wynalazł…
                Tu już go jak zwykle nie słuchałam. Mój umysł włączał się dopiero wtedy gdy przechodziliśmy do części praktycznej.
-NO więc kiedy przemienicie się w ducha nikt was nie będzie widzieć- Tu już przestawiłam się na ,,tryb czuwania”- Będziecie widoczne tylko dla osoby której udzielicie na to pozwolenie. Aby przybrać postać w ducha należy skupić się na formie jaką chce się przybrać. Tym razem na postacie niematerialnej. Należy oczyścić umysł ze wszystkich myśli, a następnie delikatnie pochylić się do przodu, by unieść się w powietrze.
                Zrobiłam wszystko zgodnie z instrukcją i chyba mi się udało bo poczułam, jak unoszę się delikatnie w powietrze. Nie widziałam również przyjaciółek, co świadczyło o tym, że im się udało.
Nauczyciel rozglądając się po pokoju rozkazał nam z powrotem wrócić do normalnej postaci i powiedział nam jak to zrobić.
-Świetnie- nauczyciel zatarł dłonie- a teraz jak odczytać ukryte symbole.
Wróciłam do gry w buble na telefonie pod stołem podczas gdy  nauczyciel mówił o tym jak prawidłowo przejechać ręką nad księgą.
                                                                                            ***
                Następnego dnia po szkole chodziłam po mieście gdy wpadłam na Jamesa.
-cześć- powiedział z uśmiechem- mogę cię o coś prosić?
-Tak jasne- powiedziałam marszcząc brwi.
-NO ale nie tutaj- po tych słowach James zaciągnął mnie do jednej z prawie pustych kawiarni na rogu.
                Usiedliśmy przy jednym z małych dwuosobowych stolików pod ścianą i James wyciągnął z torbą grubą księgę.
-Co to?- zapytałam przyglądając się jej nietypowej okładce.
-Sam chciałbym wiedzieć- powiedział wzruszając ramionami- spójrz na to.
                James zaczął szybko kartkować książkę, lecz mogłam zobaczyć język w jakim ona jest zapisana. Blondyn zatrzymał się na jednej z ostatnich stron na której była fotografia jakiegoś kamienia. Nigdy go nie widziałam, ale sądząc po minie Jamesa było to dość ważne. James przewinął jeszcze tą stronę. Następna strona była pusta.
-Wydaje mi się to dziwne, że ktoś zostawił całą stronę pustą, nie sądzisz?- zapytał mnie James.
-Myślę, że mogę ci pomóc- powiedziałam z uśmiechem wpadając na pewien pomysł.
-Spotkajmy się u mnie o 16- powiedział po czym podał mi adres.
                Pożegnałam się z nim i poszłam w stronę domu. Kiedy weszłam do pokoju spojrzałam na zegarek. Miałam godzinę. Zeszłam na dół i szybko zjadłam jakiś jogurt. Spojrzałam na zegarek. Miałam jeszcze trochę czasu, lecz postanowiłam już pójść założyć kurtkę by się nie spóźnić, a sądząc po adresie będę szła jakieś 20 minut. Chwilę później byłam już na dworze i zmierzałam w stronę domu blondyna. Idąc parkiem otoczona przez zimowy krajobraz żałowałam, że zima trwa tak długo. Nie mogłam już doczekać się wiosny, chodzenia w bluzach a nie grubych puchowych kurtkach oraz budzenia przez ptaki a nie budzik.
                Chwilę później stałam przed domem Jamesa. Nacisnęłam dzwonek i cierpliwie czekałam pod drzwiami. Chwilę później otworzył mi James.
-Cześć- powiedział i uśmiechnął się- wchodź.
Gestem ręki zaprosił mnie do środka. Miał skromnie urządzone mieszkanie. Hol niewiele różnił się od naszego, nie licząc obrazu wiszącego naprzeciwko wejścia.
-Chyba wiem, jak mogę ci pomóc w sprawie książki- odezwałam się.
-Chodź do salonu- powiedział i łapiąc mnie delikatnie za rękę zaprowadził do pomieszczenia.
                W salonie byłą biała posadzka i blado-błękitne ściany. Na środku stała czarna kanapa i fotel ustawione naprzeciwko telewizora. Przed nimi stał niewielki, szklany stolik do kawy. Na nim leżała książka którą James pokazał mi w kawiarni. Usiedliśmy na kanapie, a James otworzył książkę, na pustych stronach.
-Domyślam się- zaczęłam- że na tych stronach jest ukryty tekst.
                Nie byłam pewna w stu procentach, lecz nic nie zaszkodziło spróbować. Skupiłam się i gestem płynnym gestem przejechałam ręką nad kartką muskając jej stronice delikatnie palcami. Po chwili na stronach zaczęły się pojawiać złote litery, tak jakby pisała je niewidzialna ręka. Trwało to minutę. Przyjrzałam się napisom. Połowa tekstu wyglądała na normalny alfabet. Reszta to był język w jakim zapisana byłą książka.
-To alfabet- powiedziałam z uśmiechem- Można to wszystko przetłumaczyć.
-Tu nic niema- odezwał się James marszcząc czoło.
-Tu przecież wyraźnie widać litery- Byłam wyraźnie zdziwiona- Nie widzisz?
Wykonałam taki ruch jakbym chciała podkreślić tekst który pojawił się na stronie. Jednak po chwili wpadłam na pomysł. Wyjęłam z kieszeni telefon i zrobiłam zdjęcie stronie. Ku mojemu zdumieniu na zdjęciu nie było nic widać.
-Dziwne- mruknęłam.
-Ty je widzisz?- zapytał James przyglądając mi się z ciekawością.
-No tak- wzruszyłam ramionami- Tu jest wyraźnie napisany alfabet nasz, oraz ten ,,książkowy”. Mogę go przepisać, bo to znacznie ułatwi sprawę. Albo od razu przetłumaczyć.
-Jeśli byś mogła- powiedział James całując mnie w czoło- Znacznie by to ułatwiło sprawę.
                Po tych słowach James dał mi książkę, a ja wsunęłam ją do torby.
-Postaram ci już jutro ją oddać- powiedziałam kiedy stałam już w drzwiach.
-dziękuję- powiedział i delikatnie mnie przytulił.
-To do jutra- powiedziałam i pomachałam mu idąc już w stronę domu.
Kiedy szłam parkiem wpadłam na pewną osobę, i zawartość torebki wysypała mi się na ziemię.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------

Pisząc ten rozdział w ogóle nie miałam weny, więc jest jaki jest. A do tego wszystkiego pokłóciłam się z przyjaciółką, więc nie miałam humoru i nie chciało mi się pisać, no ale w końcu się ogarnęłam i napisałam.
Rozdział dedykuję wszystkim czytelnikom.

P.S Natępnym razem postaram napisać się dłuższy ;/

Bardzo proszę o komentarze, bo to naprawdę wiele dla mnie znaczy.

wtorek, 19 lutego 2013

Twórczość mojej przyjaciółki


Witam :D
Chciałabym się pochwalić ślicznym obrazkiem z Rose, który dostałam od przyjaciółki. Malowała go dwie lekcje w szkole, więc czuję się zaszczycona ^-^. Tylko mundurek sobie inaczej wyobrażałam, ale to już drobiazg :D.
Ale ogólnie przybliżenie mojej wizji, więc bardzo mi sie podoba. Takie to śliczne, że sobie na tablicy korkowej powiesiłam ( Miejsce dla VIP-ów w moim pokoju xD).

P.S Przepraszam, że obrazek po boku, ale dziadostwo nie chciało się przenieść -,-


niedziela, 17 lutego 2013

Rozdział 10


Stałam przed nim oniemiała. Jego słowa wciąż szumiały mi w uszach. ,,A jeśli to prawda?” Zapytałam się samej siebie w myślach ,,Czy mogłabym dać mu drugą szansę?”.
-Ale to nadal nie tłumaczy, czemu tak zrobiłeś- W końcu się odezwałam.
-Nie chciałem wciągać cię w kłopoty.
-To znaczy?- coraz bardziej się w tym wszystkim gubiłam.
                James nie odpowiedział, tylko lekko podwinął rękaw mundurka ukazując na nadgarstku niewielką, czarną gwiazdkę.
-Dlatego nie chciałem byśmy się spotykali- powiedział ze smutkiem patrząc mi w oczy- gdyby ktoś się dowiedział, byłabyś w niebezpieczeństwie. Więc dlatego chciałem złamać ci serce, byś o mnie zapomniała. Jednak ja nie potrafię. Nie wiesz ile wycierpiałem przez ostatnie miesiące. Kocham cię.
                Przez chwilę stałam oniemiała. Nie wiedziałam co powiedzieć.
-Ja ciebie też- odparłam po chwili.
Nie wierzę! Ja naprawdę to powiedziałam? Jednak nie cofnęłam swoich słów. Staliśmy tak i patrzyliśmy sobie w oczy. Po kilku chwilach James zrobił krok w moją stronę i delikatnie uniósł mój podbródek. Nie cofnęłam się. Teraz byłabym w stanie wybaczyć mu wszystko. A zwłaszcza, kiedy znałam już prawdę i wiedziałam kim był. Po chwili James delikatnie mnie pocałował, a ja oddałam pocałunek i zarzuciłam mu ręce na szyje.
                 Staliśmy tak jeszcze chwilę. Po chwili delikatnie się od siebie odsunęliśmy.
-Kocham cię- szepnął blondyn i przytulił mnie do siebie, głaszcząc delikatnie po włosach.
                                                                                      ***

                Następnego dnia wieczorem leżałam na łóżku i rozmyślałam. Nie muszę chyba mówić o kim. Wraz z Jamsem postanowiłam nie mówić moim przyjaciółką o tym, że jesteśmy razem bo były by przeciwne, i byłaby afera, a zwłaszcza, że blondyn jest z klanu gwiazdy. Jednak szczerze mówiąc, sama nie byłam pewna czy dobrze zrobiłam, że mu wybaczyłam. Cały czas bałam się, że znowu złamie mi serce. Powoli sama zaczynałam gubić się we własnych uczuciach. Z jednaj strony kochałam Jamesa, a z drugiej strony bałam się konsekwencji, a najbardziej tego, że w klanie się dowiedzą. Czułam się jak zdrajca. Bo przecież na każdym spotkaniu trąbią o tym, że trzeba uważać na tych ,,drugich” jak to niektórzy mówili.
-W co ja się wpakowałam- jęknęłam, lecz zaraz się uśmiechnęłam, gdyż usłyszałam dźwięk przychodzącego SMSa. Sięgnęłam po telefon i odczytałam wiadomość:
                                                              
                                                                             
Hej Rose,
                                               Masz czas, by pójść ze mną na spacer? Przepraszam
                                               Za wtedy.
                                                                                                              Gavin
               
                Roześmiałam się ironicznie i odłożyłam telefon. I on jeszcze myśli, że po tym co zrobił jeszcze się z nim umówię?! Co prawda, James postąpił gorzej, lecz za każdym razem usprawiedliwiałam go, wpajając sobie, że zrobił to również po to aby mnie chronić. ,,Ech Rose, kompletnie oszalałaś wariatko” pomyślałam z rozpaczą i położyłam się na łóżku chowając twarz w dłoniach w geście rozpaczy. Westchnęłam, i usłyszałam odgłos otwieranych drzwi.
-Rose, mogę się tutaj położyć?- w drzwiach stała Mara- Boli mnie głowa.
                Rzeczywiście, Mara nie wyglądała najlepiej. Kiedy się położyła, wstałam z łóżka i pobiegłam po termometr, który znajdował się w apteczce, w kuchni. Szybko wróciłam do pokoju i zmierzyłam rudej temperaturę.
-38,5- powiedziałam odkładając termometr na szafkę nocną- chyba nie idziesz jutro do szkoły.
na te słowa Mara tylko się uśmiechnęła. Ona zawsze i we wszystkim znajdowała coś pozytywnego. Kiedy dwa lata temu złamała nogę, mówiła, że ma szczęście bo jest zwolniona na ten czas z W-Fu. Chwilę siedziałam przy Marze, aż w końcu ta zasnęła.
                Wstałąm z łóżka, i nagle usłyszałam w kuchni odgłos spadających naczyń. Mama i babcia były w pracy, a tata położył się spać. Przestraszona powoli zeszłam na dół, ściskając w ręce zeszyt od matematyki. Bo jeśli już mam kogoś zdzielić po głowie zeszytem, to niech już ucierpi matematyka. Kiedy stanęłam w drzwiach kuchni, moim oczom ukazał się niecodzienny widok. W kuchni stał tata z bułką w buzi rozpaczliwie próbując uporządkować garnki i patelnie które pospadały. Tata zauważył mnie dopiero wtedy, kiedy wybuchnęłam donośnym śmiechem.
-Hej Rose- powiedział przekładając bułkę do ręki- Mama raczej nie powinna o tym wiedzieć. Nie mów jej nic, co?
                Przytaknęłam i ruszyłam do pokoju cały czas się śmiejąc. Dopiero przed moim pokojem się uciszyłam, bo przypomniałam sobie o śpiącej Marze. Sięgnęłam do plecaka i wyjęłam zeszyt do geografii by odrobić lekcje. Jednak kiedy usiadłam przy biurku z długopisem w dłoni w mojej kieszeni zadzwonił telefon. Odebrałam go jak najszybciej nie chcąc by dzwonek obudził moja przyjaciółkę.
-Halo?- zapytałam się cicho do słuchawki.
-Uważaj- rozległ się donośny, męski głos jakiegoś mężczyzny, lecz nim zdążyłam odpowiedzieć przerwało połączenie. Miałam zamiar oddzwonić, lecz zobaczyłam, że w historii połączeń nie zapisał się numer.
-dziwne- mruknęłam nie przejmując się za bardzo. Myślałam, że ktoś robi sobie ze mnie żarty. Jednak w głębi duszy byłam zaniepokojona. Nie chciałam aby ktoś zaprzątał sobie głowę moimi problemami, postanowiłam więc nie wspominać o dziwnym telefonie ani Jamsowi ani Marze. A już szczególnie jej.
                Ruda zaraz zaczęłaby wymyślać jakieś  niestworzone historie na temat tego kto dzwonił i po co. Tylko bym ją tym zmartwiła.  Spojrzałam na Marę. Ona zawsze przejmowała się małymi rzeczami. Wczoraj zamartwiała się przez cały wieczór, że nie może znaleźć zeszytu od fizyki.
-Oj Mara, gdybyś ty miała takie problemy jak ja, to byś się już kompletnie załamała- Szepnęłam z nikłym uśmiechem w stronę śpiącej przyjaciółki.
                                                                                   ***
                Następnego dnia wracałam sama ze szkoły. James się nie pojawił, postanowiłam więc w domu do niego zadzwonić. Ogólnie w szkole nie było połowy klasy. Zapewne każdy się pochorował. Kiedy szłam wąską, parkową alejką ktoś zastąpił mi drogę.
-Hej Rose- powiedział Gavin.
-Hej- powiedziałam zimno i przyśpieszyłam kroku.
-No nie gniewaj się za wtedy!- odparł wyraźnie zirytowany.
-Słuchaj, jestem zajęta- powiedziałam pozwalając sobie na dwuznaczność i nie czekając na odpowiedź zaczęłam iść przed siebie najszybciej jak potrafiłam.
                jednak Gavin zignorował to i pobiegł za mną. Stanął przede mną łapiąc mnie za nadgarstki i zbliżając twarz do mojej, tak jakby chciał mnie pocałować.
-Co ty robisz idioto?!- krzyknęłam na niego odpychając go i robiąc krok do tyłu- Do reszty cię porąbało?
-Oj Rose- powiedział ze złością- zachowujesz się jak dziecko!
-Ja?!- Byłam zdenerwowana- Ja zachowuję się jak dziecko?
                Po tych słowach już miałam się odwrócić i odejść, lecz poczułam jak ktoś delikatnie obejmuje mnie ramieniem.
-Wszystko dobrze Rose?- usłyszałam znajomy chłodny głos.
-Tak- odparłam obrzucając Gavina zimnym spojrzeniem.
                Gavin łypał na Jamsa spode łba. Gdyby spojrzenie mogło zabijać, James już leżałby martwy.
-To my już pójdziemy- powiedział James do Gavina obrzucając go zimnym spojrzeniem.
Kiedy odeszliśmy już kawałek zapytałam się blondyna:
-Jak ty to robisz, że prawie dosłownie wyrastasz spod ziemi kiedy potrzebuję pomocy? I przecież nie było cię dziś w szkole.
-Byłem dziś zajęty, i nie poszedłem do szkoły. Postanowiłem się potem przejść i akurat natknąłem się na ciebie. I przecież nie mogłem tego zignorować.
                Po tych słowach posłał mi uśmiech.
-dziękuję- odparłam i przytuliłam się do niego.
-Nie dziękuj- odparł i delikatnie pocałował mnie w czoło- mogę cię o coś zapytać?
-Tak jasne.
-Nie boisz się?
-A czego?- Byłam niezwykle zdziwiona zachowaniem Jamsa.
-Że ktoś się dowie- powiedział ze smutkiem patrząc mi w oczy- Mogą się wtedy naprawdę wściec.
-Nie przejmuję się tym na razie- odparłam z uśmiechem który James odwzajemnił. Naprawdę się cieszyłam jak się uśmiechał, bo robił to naprawdę rzadko.
Resztę drogi przeszliśmy w milczeniu. Kiedy stanęliśmy przed moim domem James delikatnie pocałował mnie w policzek.
-Do jutra- powiedział i się oddalił.
                Kiedy zniknął za zakrętem, dostrzegłam, że w domu nie palą się żadne światła. Pełna niepokoju zadzwoniłam do drzwi. Nikt mi nie otworzył. Otworzyłam więc sobie kluczem, i kiedy przekroczyłam próg mieszkania zobaczyłam leżącą na podłodze karteczkę z wiadomością

Rose, musieliśmy pojechać z Marą do szpitala. Mama i babcia już tam są. Podgrzej sobie zupę w mikrofalówce.
                                                                                                              Tata

Moja przyjaciółka leży w szpitalu, a tata mówi po prostu bym podgrzała sobie obiad?
                Nie zdejmowałam płaszcza, tylko zadzwoniłam po taksówkę i wyszłam przed dom zamykając go uprzednio. Stałam na dworze, a po piętnastu minutach podjechała po mnie taksówka. Wsiadłam i poprosiłam o transport pod najbliższy szpital. Po kilku minutach byłam na miejscu. Zapłaciłam i jak burza wyszłam z pojazdu biegnąc w stronę drzwi wejściowych do szpitala. Stanęłam przy recepcji.
-Ja do Mary Plum- powiedziałam zdyszana- Jestem jej kuzynką.
Kobieta powiedziała mi wszystkie informacje dotyczące Sali i skierowałam się na drugie piętro, gdzie znajdowała się Mara. Już z daleka dostrzegłam rodziców i babcię siedzących przed salą. Wyglądali na zmartwionych.
-Co się stało?- zapytałam kiedy do nich podeszłam.
-Dostała wysokiej gorączki- powiedział tata wyraźnie zdziwiony moim pojawieniem się tutaj lecz nic nie powiedział na ten temat.
-Mogę do niej wejść?-zapytałam zaniepokojona.
-Tak, Mara pewnie się już przebudziła.
                PO tych słowach szybko weszłam na sale. Na środku leżała moja przyjaciółka na ( domyślam się) niewygodnym, szpitalnym łóżku.
-Hej Rose- powiedziała z bladym uśmiechem.
-Jak się czujesz?- zapytałam siadając koło niej.
-Bywało gorzej- odparła- ale już nie boli mnie głowa, i wieczorem wrócę do domu.
Nie próbowałam ukryć swojej radości. Na mojej twarzy zagościł wielki uśmiech i przytuliłam się  do przyjaciółki.
-Mogę się ciebie o coś zapytać?- zapytała ruda.
-Pytaj o co chcesz.
-Od kilku dni zachowujesz się dziwnie. Tak jakbyś przede mną coś ukrywała. Gdyby cos się stało, albo zamartwiałabyś się czymś, powiedziałabyś mi?
-Tak- skłamałam, unikając spojrzenia przyjaciółki.
-Rose, ja wiem.
--------------------------------------------------------------------------------------------

No i jest kolejny rozdział. Wiem, że trochę nie dodawałam, ale od razu po feriach zapowiedzieli trzy sprawdziany i jedną kartkówkę -,-. Barbarzyństwo jakieś!
No ale wracając do rozdziału. Ogólnie nie podoba mi się. Mam przeczucie, że trzeba było rozbudować bardziej kilka wątków. A szczególnie z Jamsem. NO ale cóż...
Rozdział z dedykacją dla wszystkich czytelników.

P.S Chcielibyście niektóre rozdział z punktu widzenia nie tylko Rose, ale na przykład Mary?

poniedziałek, 11 lutego 2013

Rozdział 9



Minął październik i listopad, a ja nadal nie odzywałam się do Jamsa. Od tamtego zdarzenia, lubiłam siedzieć w samotności, i leczyć złamane serce. Nie miałam również apetytu. Miałam wrażenie, że nigdy nie zapomnę tego co mi zrobił. Nie wiedziałam, jak można być aż taką świnią! Najpierw całował się ze mną (Chodź nie wiem, czy można to było nazwać prawdziwym pocałunkiem, bo wtedy nasze usta lekko się zetknęły) a następnego dnia z jakąś blondynką!
                Była sobota. Siedziałam na parapecie, przy oknie w moim pokoju. Wspominałam dawne chwile spędzone z NIM gdy poczułam jak po policzkach lecą mi łzy.
-jak on mógł mi to zrobić?- zapytałam się siebie szeptem po raz setny od czasu zdarzenia we wrześniu.
-Rose, znowu płaczesz?- usłyszałam i gdy się obejrzałam zobaczyłam Marę stojącą w drzwiach.
-nie, nie- powiedziałam ocierając łzy- po prostu jeszcze wspominam Anglię.
                Tak, skłamałam. Jednak nie chciałam by ruda znowu prawiła mi monolog na temat tego jak uleczyć złamane serce. Już i tak wiele dla mnie zrobiła. Całymi dniami słuchała moich żali oraz monologów na temat tego jak bardzo nienawidzę JEGO.  Nie wiedziałam jak ruda w ogóle to wytrzymywała.
                Jednak wrzesień przyniósł też coś dobrego. Zaprzyjaźniłam się z Leą i Kelsey, które jak się później dowiedziałam równie były czarodziejkami. Na lekcji plastyki zauważyłam ich znaki na nadgarstkach. Razem chodziłyśmy na zebrania ,,klanu księżyca”. Razem postanowiłyśmy nadać taką nazwę, i teraz się nią głównie posługujemy. Dowiedziałyśmy się, że członkowie innego klanu mają na nadgarstku niewielką gwiazdkę. Nazwałyśmy ich ,,klanem gwiazdy”. Oprócz tego w miejscu spotkań ,,klanu księżyca” uczyłyśmy się we czwórkę zaklęć. Nasz nauczyciel od tego strasznie przynudzał mówiąc coś w stylu ,,Sekret tkwi w ruchu nadgarstka…”. Jak na razie od prawie dwóch miesięcy nauczyłyśmy się jak rzucić proste ,,zaklęcie lustra”. Odbija ono zaklęcie rzucone w ciebie do przeciwnika, tyle, że ze zdwojoną siłą.
-nie wiem, czy mam ci wierzyć- powiedziała Mara podchodząc do mnie i obejmując mnie ramieniem- Jaki dziś tygodnia?
-Wtorek- odparłam i powróciłam do patrzenia w okno na zachodzące powoli słońce- idę się przejść. Idziesz ze mną?
-Tak, jasne- odparła rudowłosa z entuzjazmem- Może jeszcze wstąpimy po Leę i Kelsey?
                Przytaknęłam jej. Siostry mieszkały bardzo blisko nas, zaledwie za rogiem. Często chodziłyśmy na lodowisko które znajdowało się nieopodal lub do kina. Lecz z naszym ostatnim wyjściem do kina mam złe wspomnienia. Kiedy weszłyśmy do Sali, zapomniałyśmy kupić popcorn, i dziewczyny oczywiście wysłały po niego mnie. Kiedy stanęłam koło kasy, przypomniałam sobie, że Kelsey zapomniała kupić sobie wtedy coca-colę. Chciałam być dobroduszna i jej ją kupiłam, i poszłam na salę obładowana dwoma dużymi popcornami ( po jednym na dwie osoby) oraz colą dla czarnowłosej. Lecz pech chciał, że zapomniałam zawiązać sznurówek w trampkach, i skutki były takie, że zleciałam ze schodów rozsypując popcorn i oblewając się colą.
-Rose, coś się stało?- usłyszałam głos Mary i się ocknęłam.
-Tak- odparłam- po prostu sobie nasze ostatnie wyjście do kina.
                Ruda nic nie odpowiedziała. Po prostu się roześmiała i zeszłyśmy na dół.
-Mamo, wychodzimy!- krzyknęłam zakładając z Marą płaszcze i wyszłyśmy na dwór.
                Pogoda nie dopisywała, zresztą jak zwykle. Nie padał deszcz, lecz tylko mały skrawek słońca wychylał się zza ciemnych chmur. Naszymi włosami targał delikatny wiatr. Nie była to wymarzona pogoda na grupowe wyjścia, ale zawsze coś.
                Chwilę później stałyśmy przed domem bliźniaczek i nacisnęłyśmy dzwonek.
-Kto tam?- rozległ się w domofonie głos Kelsey.
-To ja, Rose- powiedziałam- i jest ze mną Mara. Macie ochotę pójść z nami do kina?
                Nie usłyszałam odpowiedzi, lecz nie trzeba było długo czekać a ujrzałyśmy siostry wybiegające w kurtkach z domu.
                                                                  ***
-No to na co idziemy?- zapytała z uśmiechem Lea kiedy powoli zbliżałyśmy się do kina.
-Sama nie wiem- odparłam- ja mam ochotę na jakąś tępą komedię.
                Dziewczyny mi przytaknęły i kiedy stanęłyśmy przed listą wyświetlanych filmów miałyśmy dylemat. Nie mogłyśmy znaleźć filmu, który by nam odpowiadał więc wspólnie wybrałyśmy ,,Hobbita”. Poszłyśmy do kasy z biletami, i pierwsze co zrobiłyśmy kiedy znalazłyśmy się za nią poszłyśmy kupić popcorn i napoje.
-Tym razem kupmy wszystko od razu, ok?- zapytałam się patrząc na nie wymownie.
                dziewczyny tylko się roześmiały i przytaknęły. Po chwili obładowane napojami i przekąskami poszłyśmy do Sali i zajęłyśmy miejsca. Na początku, jak zwykle puścili reklamy. Kiedy była reklama pasty do zębów z jakimś dzieckiem i psem w tle, głośno parsknęłam śmiechem.
-Rose, co ci odwala?- zapytała się mnie Lea z rozbawieniem.
-Mam po prostu wrażenie, że ten pies ma bielsze zęby niż to dziecko- powiedziałam ze śmiechem- pewnie też stosuje blend-a-med.
                Po tych słowach Lea, jej siostra oraz Mara które to usłyszały zaczęły się śmiać razem ze mną, a ja usłyszałam jak jakaś starsza pani z dzieckiem mruczy pod nosem coś o ,,coraz większych problemach z psychiką wśród dzieci”, na co zaczęłyśmy się śmiać jeszcze głośniej.
                Akurat udało nam się ogarnąć, kiedy zaczął się film, lecz na moje nieszczęście, podczas jednej ze scen usłyszałam szept Kelsey:
-Mam wrażenie, że tego czarodzieja w ,,Pervolu” wyprano.
-Jeszcze tego pożałujesz- powiedziałam z trudem powstrzymując śmiech.
                Mimo moich obaw, udało nam się wytrzymać bez śmiania się do końca filmu. No może pomijając sanie napędzane królikami, jak to pięknie Mara nazwała.
-To jak, jutro też gdzieś się wybieramy?- zapytała Kelsey kiedy stałyśmy przed domem bliźniaczek.
-No pewnie- powiedziała Mara i wszystkie ruszyłyśmy w stronę swoich domów.
                                                                                 ***
                W poniedziałek, na dobry początek dnia Mara obudziła mnie waląc poduszką w twarz.
-Gorzej ci?- zapytałam ze śmiechem siadając na łóżku i patrząc na kuzynkę z udawanym obrażeniem.
-budzę cię od pół godziny- powiedziała ruda, wyraźnie dumna z drastycznej metody którą na mnie zastosowała- Miałam nawet wrzucić ci śnieg za kołnierz…
                Lecz tutaj Mara nie dokończyła, bo zerwałam się z łóżka i podbiegłam do okna. Wszystko było pokryte białym puchem, który jeszcze delikatnie prószył. Bez słowa podbiegłam do szafy i wzięłam mundurek do którego wybrałam czarne legginsy (bo przecież zima, nie?) oraz moją białą, puchową kurtkę i pobiegłam się przebrać, po wcześniejszym powieszeniu kurtki na krześle. Kiedy wyszłam usłyszałam jak Mara mruczy pod nosem:
-No tak, wystarczyło tu wspomnieć takiej o śniegu…
-No ruszaj się, bo nie zdążymy- powiedziałam do niej z uśmiechem biorąc zakładając na siebie kurtkę.
                Na dole wzięłyśmy do ręki jogurty, i w holu założyłyśmy buty zimowe. Sama nie wiem, jak udało nam się uwinąć tak szybko skoro ruda budziła mnie od pół godziny.
                Chwilę później zmierzałyśmy w kierunku szkoły. Dziś naszą pierwszą lekcją była matematyka, która od kilku miesięcy stała się dla mnie prawdziwą udręką. Nie potrafiłam tak kompletnie go ignorować. Raz kiedy proponował mi pomoc, już miałam się zgodzić lecz opamiętałam się i mu odmówiłam.
                Chwilę później przekroczyłyśmy próg szkoły i zaczęłyśmy zmierzać w kierunku sali od matematyki. Kiedy stanęłyśmy przed klasą, zobaczyłyśmy, że nikogo nie ma.
-Co jest gra…
-Poczekaj chwilę- przerwała mi kuzynka i chwilę później już jej nie było.
                Wróciła po kilku minutach z uradowaną miną.
-Dziś mamy na drugą lekcję- oznajmiła z szerokim uśmiechem.
                Przez chwilę byłam bliska odtańczenia tańca radości. Nie będę musiała spędzać pierwszej godziny z NIM w ławce ani znosić nauczycielki.
-No to w takim razie- zaczęłam- czeka cię zemsta za tą poduszkę.
Mara nie odpowiedziała, po prostu uśmiechnęła się pod nosem, i poszłyśmy w kierunku szatni. Założyłyśmy kurtki i miałyśmy zamiar wyjść na podwórko kiedy usłyszałyśmy dobrze znane nam głosy.
-Rose, Mara!- obejrzałyśmy się i zobaczyłyśmy zmierzające w naszą stronę Leę i Kelsey- czyli wy też nie wiedziałyście, że pierwsza godzina jest wolna, co?- zapytała Lea.
-Niestety nie- odparłam- Lecz nawet jeśli, to ktoś mógł oszczędzić walenia mnie poduszką w twarz na pobudkę.
-Współczuje- włączyła się do rozmowy Lea.
                Stałyśmy tak i gadałyśmy kiedy zadzwonił dzwonek informujący o lekcji fizyki, i razem poszłyśmy do sali. Kiedy doszłyśmy nauczyciel już wpuszczał do klasy. Ja siedziałam wraz z Marą pod oknem, a przed nami siedziały bliźniaczki. Nauczyciel, szczerze mówiąc był trochę niekumaty więc mogłyśmy sobie w spokoju podawać liściki na lekcji. I tak upływała nam większość lekcji fizyki.
                Następne lekcje (przyroda, biologia, chemia, historia) jakoś minęły. Nie były bardzo interesujące, lecz nie zasnęłyśmy na nich, co na chemii zrobiło ćwierć klasy. Szłyśmy na lekcję plastyki. Kiedy stanęłyśmy pod klasą, postanowiłyśmy umówić się po szkole na lodowisko. Z nim to akurat nie ja miałam nie najlepsze wspomnienia, tylko Kelsey. Kiedy jeździłyśmy na łyżwach, ktoś zajechał jej drogę, i przewaliła się na plecy. I to z rozpędu, więc przejechała na plecach przez pół lodowiska. A z nas, to właśnie ona jeździ najlepiej na łyżwach, więc kiedy o tym wspominamy, robi się czerwona jak burak.
                Chwile później, nauczyciel wpuszczał uczniów do klasy. Zajęłam z Marą miejsce pod oknem. Siedziałyśmy w ostatniej ławce, więc mogłyśmy w spokoju sobie pogadać. Nauczyciel kazał nam namalować krajobraz górski. Z kuzynką wszystko na początku w błyskawicznym tempie naszkicowałyśmy ołówkiem, i do końca lekcji udało nam się uwinąć z pomalowaniem tego wszystkiego pastelami.
                Kiedy wyszłam z Marą z klasy, poczułam jak bardzo boli mnie głowa. ,,No to nici z lodowiska” pomyślałam. Obok mnie Mara rozmawiała z Leą i Kelsey o wyjściu na łyżwy.
-Wiecie co, musicie iść same, mnie bardzo boli głowa.
-Jak chcesz, to zostaniemy- powiedziała Kelsey.
-No co ty, nie będę wam psuła zabawy- odparłam i nie czekając na odpowiedź powiedziałam- No to cześć.
                Po tych słowach zeszłam do szatni i nałożyłam na siebie kurtkę. Po chwili wyszłam ze szkoły i skierowałam się w kierunku parku. Tamtędy przebiegała droga na skróty do mojego domu. W zimie park był prawie całkowicie opustoszały.
-Hej Rose- usłyszałam znajomy głos za moimi plecami.
-Czego chcesz?- warknęłam do blondyna.
-Pogadać- odparł ze smutkiem.
-Mam wrażenie, że kiedyś to już przerabialiśmy- odparłam chłodno odwracając się w jego stronę.
-Przepraszam- odparł- wszystko ci wytłumaczę.
                I nie czekając na moją odpowiedź ( A miała być odmawiająca) wszystko mi streścił:
-Rose, bo to miało być tak, że to wszystko zobaczysz. Pomyślałem, że wtedy nie będziesz chciała mnie znać, i wszystko stanie się dla mnie prostsze.
-No to dlaczego teraz mi to wszystko mówisz, skoro w twoim planie było tak, że przestaniemy się do siebie odzywać?
-Ponieważ cię kocham.

-------------------------------------------------------------------------------

I jest 9 rozdział ^-^ Przepraszam, że trochę nie dodawałam, ale przyjaciółka wpadła na feriach na genialny pomysł związany ze snowboardem, i drugiego dnia zsuwania się ze stoku upadłam na nadgarstek i cos sobie zwichnęłam, i nie chciałam pisać, bo strasznie mnie bolała ręka jak nią ruszałam ;/

No ale cóż...
Rozdział z dedykacją dla Natalki z klasy, która też w najbliższym czasie założy sobie tu bloga.
A może już ma?? No cóż, zabije ją, jeśli nic mi o tym nie wiadomo xD
Do następnej notki :*

P.S teksty z kina na podstawie mojego własnego wyjścia na ten film z przyjaciółką xD

poniedziałek, 4 lutego 2013

Rozdział 8

Rozdział króciutki, z powodu braku weny.
PODKŁAD

-------------------------------------------------------------------
 Trwało to jeszcze kilka chwil, jednak po chwili się od siebie odsunęliśmy i spojrzeliśmy po sobie zaskoczeni.
-Wiesz, ja…- zaczęliśmy w tym samym czasie, a ja pomyślałam, że w tej chwili muszę być czerwona jak burak.
-Rose, przepraszam- powiedział James spuszczając wzrok- Ja naprawdę nie chciałem…
-Ja też przepraszam- wybąkałam- Zapomnijmy.
                W tym momencie przypomniała mi się sytuacja kiedy skręciłam nogę, i James przyszedł mnie odwiedzić. W tamtym momencie byłam pewnie tak samo czerwona na twarzy jak jestem teraz.
W końcu odważyłam się spojrzeć na Jamsa. Patrzył na mnie przepraszającym wzrokiem, lecz w jego spojrzeniu było coś jakby smutek. Przez ułamek sekundy wydawało mi się, że w jego spojrzeniu widać cos w stylu ,,Przepraszam, nie chcę cię ranić”. Po prostu siedzieliśmy tak i milczeliśmy.
-Wiesz, ja chyba już pójdę- powiedział James- Otworzysz mi furtkę?
                Jak prosił, tak uczyniłam. Lecz kiedy wyszedł, jeszcze kilka minut stałam przy oknie.
-Co się z tobą dzieje Rose?- zapytałam się sama siebie.
Poczułam się dziwnie. Jeszcze nigdy się tak nie czułam. Wiedziałam, że coś ze mną jest nie tak. Jakbym zmieniła się tak od wewnątrz.
                Ze wszystkich sił starałam się zapomnieć o pocałunku. Lecz nie mogłam. Cały czas przypominałam sobie chwilę, gdy nasze usta się zetknęły. Po chwili cos sobie uświadomiłam.
,,Nie, ja nie mogłam się przecież zakochać!” pomyślałam z rozpaczą ukrywając twarz w dłoniach ,,Czyżbym zapomniała już, jakim był on idiotą?!” moje dobre samopoczucie malało.
-Rose, jesteś skończoną idiotką- powiedziałam do siebie kręcąc głową.
                Starając  skupić się na czymś innym, postanowiłam pójść na górę, i się przespać.
                                                                                          ***
                Następnego dnia w szkole szłam z Marą na lekcje przyrody. Lecz kiedy skręciłam w korytarz prowadzący do klasy gwałtownie stanęłam w miejscu, a po policzkach zaczęły lecieć mi łzy. Zobaczyłam Jamsa stojącego pod ścianą i całującego się z jakąś blondynką. Rozpoznałam w niej przewodniczącą jego fanklubu.
                Widząc to zaczęłam biec w stronę łazienki. Kiedy dobiegłam do pomieszczenia, osunęłam się pod ścianę i zaczęłam płakać.
-Rose, gdzie jesteś?- usłyszałam głos Mary.
                schowałam twarz w dłoniach. Nie chciałam, by ruda widziała moje łzy. Nie chciałam, by widział je ktokolwiek. Nagle poczułam, jak ktoś obejmuje mnie ramieniem.
-Rose, proszę cię, nie płacz- powiedziała moja przyjaciółka głosem pełnym współczucia- Nie zasługujesz na takiego kretyna. Już nawet Gavin jest lepszy.
                nie odpowiedziałam, tylko się do niej przytuliłam. Nie obchodziło mnie to, że spóźnimy się na lekcje. W tym momencie moje serce prawie dosłownie pękło. Właśnie się dowiedziałam, że wcześniej zakochałam się w Jamsie, ale nią chciałam się przyznać do tego, nawet przed samą sobą. Po prostu siedziałam tak, przytulona do przyjaciółki i dawałam upust łzą. Nie obchodziło mnie to, że po policzkach rozmaże mi się cały tusz do rzęs. Teraz chciałam przede wszystkim się wypłakać.
                Nie wiem ile tak siedziałyśmy.
-może byśmy poszły na chodź jedną lekcje, co?- zapytała mnie Mara współczującym głosem, a ja pokiwałam jej głową, i poszłam opłukać twarz w umywalce, by nie było śladów po moich łzach. Następnie siląc się na uśmiech poszłam wraz z moją kuzynką do Sali od geografii. Po drodze minęłyśmy fanklub Jamsa, a wśród nich dobrze znaną mi blondynkę, która co chwila chichotała mówiąc coś koleżanką.
-Rose, nie zawracaj sobie nimi głowy- powiedziała do mnie Mara.
                Posłuchałam jej i udało mi się nie rozpłakać zanim doszłyśmy pod salę do geografii. Osunęłam się pod ścianę, i aby się czymś zając wyciągnęłam podręcznik od tego przedmiotu i zaczęłam się uczyć. Geografii uczyła nasza wychowawczyni. Była to smukła blondynka, która swoje długie włosy prawie zawsze nosiła związane w kok wysoko na czubku głowy. Prawie zawsze się uśmiechała. Była bardzo wyrozumiałą osobą.
                Była to ostatnia lekcja, a moja pierwsza. Wszystkie poprzednie przepłakałam w łazience. Nie wiedziałam, że można być aż tak podłym i bezdusznym jak James. ,,jak ja mogłam ponownie mu zaufać” pomyślałam z trudem powstrzymując się od płaczu ,,nigdy więcej nie popełnię tego błędu”. Jeszcze nie byłam aż tak rozdarta i smutna jak jestem teraz. Smutek jaki odczuwałam po wyjeździe z Anglii był niczym w porównaniu z tym co czułam teraz.
                Nagle zabrzmiał dzwonek. Spakowałam podręcznik (Z którego na przerwie nawet nie skorzystałam) do torby i ustawiłam się pod klasą. Podeszła do mnie Mara, i przyjaźnie ścisnęła mnie za rękę. Posłałam jej smutny uśmiech, i zajęłyśmy miejsca.
                Podczas lekcji miałam wrażenie, że nauczycielka mi się przygląda. Kiedy zabrzmiał dzwonek, wychowawczyni poczekała aż większość osób spakuje się i wyjdzie z sali i wtedy poprosiła mnie do siebie gestem ręki.
-Rose, widzę, że coś cię trapi- powiedziała kobieta kiedy każdy opuścił już klasę.
-To nic takiego- powiedziałam z wymuszonym uśmiechem- takie tam, typowe problemy.
-Skoro tak- powiedziała przyglądając mi się- jakbyś potrzebowała pomocy to zwróć się do kogoś.
                po tych słowach nauczycielka wzięła torbę w której znajdował się  dziennik i wyszła z klasy.
Na przerwie, pierwsze co zrobiłam to dogoniłam Marę.
-Mara idę się przejść- powiedziałam- nie czekaj na mnie w domu.
                Kiedy to powiedziałam pośpiesznie narzuciłam na siebie w szatni płaszczyk, i wyszłam na dwór. Potrzebowałam pobyć w samotności. Nie chciałam przebywać teraz w czyimś towarzystwie. Nawet Mary.
                Chodziłam po mieście bez celu. Błąkałam się między uliczkami i wystawami sklepów. Nagle moją uwagę, przykuła niewielka kawiarnia. Dopiero teraz poczułam, jak jest mi zimno. Postanowiłam wejść do środka, a tam czekała na mnie miła niespodzianka.
-Rose, przysiądź się do mnie- usłyszałam głos.
                Odwróciłam się, i zobaczyłam dobrze znaną mi czarnowłosą osóbkę.
-Hej Lea- powiedziałam- Gdzie siostra?
-Leży chora w domu- odparła kiedy przysiadłam się do stolika- Dlaczego nie było cię na prawie wszystkich lekcjach?
-Musiałam coś przemyśleć- powiedziałam smutno.
-Co cię trapi?- zapytała troskliwie- Możesz mi powiedzieć, zrozumiem.
                W tej chwili poczułam, że muszę się komuś wygadać. Nie mogłam dusić tego w sobie. Postanowiłam więc opowiedzieć wszystko czarnowłosej od początku. Z każdym kolejnym słowem czułam jak coś we mnie pęka, a w oczach wzbierają mi się łzy. Po kilku zdaniach płakałam już jak małe dziecko lecz nie przerwałam. Lea była bardzo dobrą słuchaczką. Co jakiś czas przytakiwała mi głową a na koniec powiedziała ,,Ale dupek!”. Kiedy skończyłam, przysunęła się do mnie i mnie przytuliła.
-Nie przejmuj się tym idiotą- powiedziała z współczuciem- Na świecie już są tacy idioci. Pewnie nie pierwszy raz ktoś złamie ci serce. Teraz najważniejsze to przeboleć. Za kilka dni będzie już lepiej, a z czasem zapomnisz o tym bałwanie. Musisz pokazać, że się tym nie przejmujesz i, że jesteś silna. Wiem co mówię. Ja swoje już wycierpiałam. Życie idzie dalej. Nie możesz zatrzymać się w miejscu i wspominać stare nieszczęścia, smutki i bóle.
                Musiałam przyznać, że monolog Lei dał mi do myślenia. Była naprawdę mądrą osobą.
-dziękuję za radę- powiedziałam przytulając się do niej- wiesz, muszę już wracać.
                Po tych słowach pożegnałam się z nową przyjaciółką i ruszyłam w stronę domu.

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Rozdział z dedykacją dla  Zosi którą poznałam na feriach oraz dla Black która tak jak Klaudia komentuje moje wypociny.

Rozdział 9 już nie długo. Przepraszam, że rozdział taki krótki, ale nie miałam weny, i za dużo czasu by go napisać, gdyż chciałam go dodać szybko, na prośbę mojej przyjaciółki. Dodatkowo podczas pisania miałam dziwne schizy, co zawdzięczam mojej przyjaciółce. Skończyło to się tak, że na końcu miałam zamiar dodać dresa z siekierą, lecz się ogarnęłam xD

Miłego czytania <3

niedziela, 3 lutego 2013

Rozdział 7


                Stałam z Marą pod drzewem w parku, kiedy podjechała do nas na rolkach dziewczyna z naszej klasy, Angela. Była to drobna osóbka, o kasztanowych włosach, sięgających do ramion. Miała duże, zielone oczy.
-Rose, to prawda?- zapytała szatynka kiedy piłam coca-colę.
-Ale o co chodzi?- nie za bardzo wiedziałam o co chodzi.
-O to, że chodzisz z Jamsem?- zapytała, a ja myślałam, że zachłysnę się napojem.
                Ja i James?! Niech no ja tylko dorwę osobę, która rozpuściła tę plotkę.
-kto ci to powiedział?!- Krzyknęłam, ponieważ Angela odjechała już od nas, w głąb parku i niestety nie usłyszała mojego wołania.
                jednak kontem oka zobaczyłam, jak Mara lekko przygryza dolną wargę.
-Maro, wiesz coś o tym?- zapytałam jej lekko przesłodzonym głosem.
-No wiesz, myślałam, że ze sobą chodzicie- zaczęła- No bo odprowadzał cię do domu po szkole, siedzisz z nim na matematyce…
-No przecież wiesz, że na matmie to nie ja chciałam z nim siedzieć- zaczęłam rozbawiona sytuacją- a odprowadza mnie do domu, ponieważ się przyjaźnimy, a on sam mi to proponuje.
                Mara wyglądała na lekko zmieszaną. Posłała mi przepraszający uśmiech.
-No nic się nie stało- powiedziałam.
-Skoro tak mówisz- powiedziała czerwona na twarzy- Ej, kiedy jest ten bal?
                Mara zręcznie potrafiła zmieniać temat.
-We wtorek.
-To za dwa dni!- powiedziała podekscytowana- chodź, trzeba pójść kupić sukienki.
                Po tych słowach, wzięła mnie pod rękę, i ruszyłyśmy w kierunku sklepów. Po drodze mijałyśmy wiele wystaw z sukienkami, lecz żadna nie nadawała się na bal jesienny. Szukałyśmy czegoś wyjątkowego i w ciepłych kolorach. Jednak nic takiego nie widziałyśmy.
                W końcu wzięłyśmy taksówkę i pojechałyśmy bardziej w centrum miasta. Trochę pobłądziłyśmy między uliczkami, aż w końcu weszłyśmy do jakiego niewielkiego sklepiku na uboczu.
                W drzwiach o naszym wejściu poinformował kasjerkę dzwoneczek.
-w czym mogę pomóc?- zapytała nas z uśmiechem. W środku nie było dużo osób. Tak właściwie byłam tylko ja i Mara.
-Szukamy jakiś sukienek, na bal jesienny- powiedziała rudowłosa.
                Sprzedawczyni powiedziała nam, byśmy za nią podążyły. Poprowadziła nas pomiędzy rzędami wieszaków z najróżniejszymi rzeczami, aż w końcu doszłyśmy do ściany z wieszakami, na których wisiały wprost przecudne sukienki. Mara wzięła do przymierzalni dwie sukienki, która podobały jej się najbardziej. Ja przy półce zostałam trochę dłużej. W końcu wzięłam trzy sukienki. Jedną w kolorze pomarańczy a dwie pozostałe czerwone.
                Jednak w przymierzalni okazało się, że jeśli chodzi o pomarańczową, to nie ma mojego rozmiaru. Odwiesiłam ją więc na wieszak, i przymierzyłam czerwone. Miałam problem co do wyboru. W końcu wybrałam sukienkę w kolorze róży sięgającą za kostki. W pasie była obwiązana czarną wstążką. Miała delikatne, jedwabne rękawy sięgające do łokci.
-Są do niej jakieś dodatki?- zapytałam sprzedawczynie pokazując jej wybraną przeze mnie sukienkę.
-Oczywiście, że są- powiedziała do mnie z uśmiechem- poczekaj, coś ci przyniosę.
                Po tych słowach zniknęła pomiędzy wieszakami. Po chwili jednak wróciła trzymając w rękach czerwone szpilki, które okazały się na mnie wprost idealne. Do kompletu była również spinka z różą, oraz czerwone rękawiczki sięgające za nadgarstek. Ja wybrałam sobie również naszyjnik z zawieszką z czarną różą. Całość prezentowała się wspaniale.
-Rose, na pewno będziesz wyglądać najładniej!- zawołała Mara widząc kupione przeze mnie rzeczy.
-Ale za to w tobie będę miała niezłą konkurentkę- powiedziałam.
                Mara kupiła sobie złotą sukienkę do kostek. Do kompletu wybrała sobie pomarańczowe balerinki i w tym samym kolorze korale. Kupiła sobie również złotą wstążkę, by wpleść ją sobie we włosy. Moja kuzynka jednak miała największe szczęście, ponieważ miała rude włosy która pasowały jej do stroju.
                W dobrych humorach wyszłyśmy ze sklepu i skierowałyśmy się w kierunku domu.
                                                                         ***
                Następnego dnia, gdy siedziałam na parapecie przy klasie od plastyki podszedł do mnie Gavin, chłopak z naszej szkoły. Chodził klasę wyżej.
                Miał zielone oczy i czarne włosy, które były w wiecznym nieładzie. Był jednym z najładniejszym chłopaków w szkole, albo jak mówią niektóre dziewczyny ,,Zaraz po Jamsie”.
-Hejka Rose- zaczął- Jest jakaś szansa, że poszłabyś ze mną na jutrzejszy bal?
                Szczerze mówiąc, przez chwilę miałam ochotę mu odmówić. Jednak po chwili zdałam sobie sprawę, że pewnie nikt inny mnie nie zaprosi, i się zgodziłam.
-No to do jutra- powiedział i zaraz zniknął za rogiem.
                ,,W co ja się wpakowałam” pomyślałam ,,Przecież prawie nigdy z nim nie rozmawiałam”.
Przez ułamek sekundy miałam ochotę pobiec za nim i powiedzieć, że zaszło nieporozumienie i jednak nie mogę pójść z nim na bal. Jednak to odpadało, ponieważ pewnie zdążył już się oddalić, a ja nie wiedziałam gdzie ma lekcje. Lecz cały czas pozostała mi symulacja choroby.
                Jednak nie miałam okazji by porządnie przemyśleć jak by się tu wywinąć od pójścia z Gavinem na bal, zabrzmiał dzwonek informujący o lekcji. Jak zawsze, punktualnie z dzwonkiem przyszedł nauczyciel plastyki.
                Był to siwowłosy facet w podeszłym wieku. Miał wiecznie roześmiane zielone oczy. Zawsze miał optymistyczne podejście do świata. Rzadko się zdarzało, by zwracał komuś uwagę za wywinięty kawał. Najczęściej śmiał się z niego wraz z innymi. Zawsze próbował zrozumieć problemy innych. Był bez wątpienia moim ulubionym nauczycielem.
                Pan Hopeful, gdyż tak brzmiało jego nazwisko otworzył nam drzwi do klasy. Ławki, nie były tak jak zawsze podwójne, lecz tym razem były cztery ławki połączone ze sobą, i tworzące kwadrat. Na środku owego kwadratu leżała kartka, zajmująca prawie całą powierzchnię stolików. Obok niej leżały pędzelki i farby.
                Kiedy każdy zajął swoje miejsca nauczyciel rzekł:
-Dziś będziecie pracować w grupach. Macie namalować na tej kartce, jakieś swoje marzenia, czy inspiracje tak, by powstała naprawdę ciekawa kompozycja. No to do dzieła!
                PO tych słowach, nauczyciel wyjął z szuflady książkę, którą miał w zwyczaju czytać na lekcji i zagłębił się w lekturze.
                Przy naszym ,,kwadracie” oprócz mnie siedziała Mara i dwie czarnowłose dziewczyny. Jedna z nich, Kelsey miała wiecznie roześmiane niebieskie oczy. Jej siostry, Lei miały brązowy kolor.
-Macie jakieś propozycje?- zapytała Lea z uśmiechem- Ja proponuję namalować po prostu plątaninę kropek i kresek, a nauczycielowi wciśniemy, że miało być to nasze przedstawienie optymizmu.
                Każdy przystał na ten pomysł, ponieważ wydawał mu się najrozsądniejszy. Każdy wziął sobie pędzelek, i zabrał się do dzieła. Już po zaledwie pięciu minutach, wyglądało to ciekawie. Muszę przyznać, że naprawdę nieźle się przy tym bawiłam. My nie robiłyśmy prawie nic, po prostu machałyśmy pędzelkami po kartce. Wyglądało to jak dziecięce bazgroły. Na początku wydawało mi się to nużące. Jednak zmieniłam zdanie patrząc, jak inni się trudzą by cos namalować.
                Zbliżał się koniec lekcji. Nauczyciel poprosił jedną osobę z każdej grupy, by podeszłą do niego z pracą. Nauczyciel oglądał malunek każdego, i ze skinieniem głowy udzielał mu z uśmiechem drobnych uwag na koniec i tak oznajmiając, że praca jest bardzo ładna, i starannie wykonana. W końcu podeszła do niego Kelsey i podała nauczycielowi naszą pracę. Staruszek chwilę się jej przyglądał i mruczał coś pod nosem a na koniec powiedział, że… Nasza praca jest najlepsza!
                Jednak nie zdążyłam wybuchnąć śmiechem, ponieważ zabrzmiał dzwonek. Nie przeszkodziło mi to jednak, by na korytarzu pośmiać się z tej sytuacji.
-Nie spodziewałam się tego- powiedziała Mara chichocząc- poczekaj, muszę iść do łazienki.
                Po tych słowach oddaliła się w głąb korytarza. Usiadłam na parapecie, gdy podszedł do mnie James.
-Rose, poszłabyś ze mną jutro na bal?- zapytał- Pomyślałem, że jeśli nikt cię jeszcze nie zaprosił, to może poszłabyś ze mną.
                Nagle poczułam się strasznie głupio. Sama nie wiem czemu.
-Wiesz, ja już z kimś idę- powiedziałam spuszczając wzrok- naprawdę przepraszam.
-Za co ty mnie przepraszasz?- zapytał rozbawiony- Po prostu się spóźniłem. Znajdę sobie jakieś zajęcie.
                Po tych słowach odszedł, a mnie wzięły wyrzuty sumienia. Nie wiem czemu, ale czułam, że w czymś zawiniłam. Przecież mogłam z łatwością odmówić Gavinowi i pójść z Jamsem. ,,Jestem idiotką” pomyślałam w rozpaczy. Jednak nie miałam czasu, na dalsze ubolewanie po podbiegła do mnie cała w skowronkach Mara.
-Nie zgadniesz kto mnie zaprosił!- powiedziała do mnie skacząc w miejscu z radości- Zaprosił mnie  Jake!
                Jake był szatynem o piwnych oczach. Mara ,,zakochała się” w nim na początku roku szkolnego. Jednak ja, uważałam to za zwykłe zauroczenie. Ruda była bardzo kochliwa, jednak ucieszyłam się widząc to, jaka jest szczęśliwa. Tak samo się cieszyła, jak na swoje dziesiąte urodziny dostała psa, którego nazwała Smerf. Jednak zwierzę uciekło dwa lata później i Mara chodziła cała przygnębiona.
-Cieszę się- powiedziałam do niej z uśmiechem  i ruszyłyśmy w stronę klasy od fizyki.
                                                                          ***


                Następnego wieczoru, stałam przed lustrem ubrana na bal. Musze przyznać nieskromnie, że wyglądałam świetnie. Mara pożyczyła mi też złoty brokat w spreju, którym spryskałam sobie włosy. Zresztą ruda wyglądała równie pięknie. Kiedy wybiła godzina 18.45 zeszłyśmy na dół oznajmić, że musimy już iść, ponieważ bal zaczynał się o 19.00. Nie wiem jaki geniusz wpadł na pomysł zrobienia balu w środku tygodnia. Pewnie zapomniał o tym, że następnego dnia trzeba iść do szkoły.
                Poprosiłyśmy o podwózkę mojego tatę, bo nie miałyśmy zamiaru iść w sukienkach, zwłaszcza zwracając uwagę na panującą tu temperaturę. Tata zgodził się, chodź na początku niechętnie ponieważ oznaczało to, że musi wstać z kanapy. Z Marą narzuciłyśmy na siebie płaszczaki i wsiadłyśmy do samochodu.
                Po pięciu minutach byłyśmy na miejscu. Od razu po wyjściu z samochodu było słychać muzykę.
-To do zobaczenia tatusiu!- powiedziałam i posłałam tacie buziaka. Tata spojrzał się na mnie, uśmiechnął się i teatralnie uniósł oczy w górę. Zawsze tak robił, gdy zachowywałam się jak siedmiolatka. Popatrzyłam się na niego z rozbawieniem, a następnie wzięłam Marę pod rękę i ruszyłyśmy w stronę chłopaka, którego dostrzegłyśmy niedaleko wejścia. Jake nonszalancko opierał się o framugę szeroko otwartych drzwi wejściowych.
                Kiedy Mara go zobaczyła podbiegła do niego i pocałowała go w policzek. Oczywiście Gavina nigdzie nie było widać. Jednak można się było tego po nim spodziewać. Lecz jak na razie byłam bardziej zadowolona niż przygnębiona brakiem obecności czarnowłosego chłopaka.
                Wraz z Marą i jej partnerem poszłam do Sali gimnastycznej, gdzie w drzwiach powitał mnie Gavin.
-Hejka Rose- powiedział z uśmiechem. - Ślicznie wyglądasz.
-Dziękuję- odparłam wzruszając ramionami.
                Po tych słowach Gavin (Starałam się ukryć swoją niechęć) wziął mnie pod rękę i weszliśmy do sali. Miałam wrażenie, że większa część osób wpatruje się we mnie, lub patrzy z zazdrością. Kątem oka zobaczyłam, jak mój partner puszcza oczko do jakiejś jasnowłosej dziewczyny, która natychmiast odbiegła zarumieniona.
                Wcześniej myślałam, że na balu będę tańczyła, aż mnie rozboli nogi. Lecz poszłam z Gavinem a to oznaczało cos bardzo mylnego. Pierwsze co zrobił czarnowłosy chłopak, to podszedł ze mną do stolika i usiedliśmy na ciemnych krzesełach obitych czerwonymi poduszkami. Kilka sekund potem przysiadła się do nas blondynka i zaczęła rozmawiać z Gavinem. Ja się nie wtrącałam, tylko miałam nadzieję, że uda mi się zasnąć. I tak minęła pierwsza ,,magiczna” godzina.
-Gavin, czy w twoim pustym łbie pojawiła się myśl, by poprosić mnie do tańca?!- zapytałam się go mocno już zirytowana zachowaniem chłopaka. Gavin po dłuższym zastanowieniu odparł, że nie przyszedł na bal aby wysłuchiwać mojego jęczenia. W tym momencie trzepnęłam go ręką w policzek i z napięciem weszłam w tłum wspaniale bawiących się nastolatków.
                Podsumowując- Chłopak z którym umówiłam się na bal, to kompletny idiota. W tłumie odszukałam tańczącą Marę z Jakiem. ,,Przynajmniej moja przyjaciółka dobrze się bawi” pomyślałam przyglądając się jej z uśmiechem. Musiałam przyznać, że ruda naprawdę dobrze tańczyła. ,,Szkoda, że ja tak nie potrafię” pomyślałam. W końcu nie chciałam stać na środku parkietu, bo zrobiło mi się gorąco, więc postanowiłam zejść na bok, lecz poczułam jak ktoś kładzie mi rękę na ramieniu. Odwróciłam się z napięciem i krzyknęłam
-Zostaw mnie ty ostatni kretynie!- Oczywiście myślałam, że to Gavin przemyślał swoje niedorzeczne zachowanie i teraz próbuje mnie przeprosić, lecz nie. Za mną stał nie kto inny jak James Dauglas.
-Rose, czy ja ci coś zrobiłem, że się tak na mnie wydzierasz? – zapytał mnie chłodnym głosem chłopkach odciągając mnie na bok.
-Oj, przepraszam- zaczęłam się tłumaczyć- myślałam, że to Gavin.
                I w tym właśnie momencie James wybuchnął śmiechem.
-Co się stało?- zapytał mnie chłopak z trudem powstrzymując śmiech.
-Wyobraź to sobie tak- zaczęłam-Czy zdenerwowałbyś się, gdybyś przez bitą godzinę, musiałbyś siedzieć przy stoliku i słuchać jak osoba ci towarzysząca dyskutuje o wzorach matematycznych?
-Naprawdę o tym rozmawiał?- zapytał blondyn marszcząc brwi.
-Nie, po prostu trochę to ubarwiłam- powiedziałam śmiejąc się.
-Ok, najważniejsze, że zrozumiałem- powiedział z uśmiechem- A więc jednak jest takim kretynek jak myślałem. A teraz, skoro wydaje mi się, że już nie masz partnera, zatańczyłabyś ze mną?- zapytał James podając mi dłoń.
-Oczywiście- odparłam i jak na zawołanie zagrali wolną piosenkę.
                Objęłam go rękami za szyję a on mnie w talii. Oparłam głowę na jego klatce piersiowej a on brodę na mojej głowie i tańczyliśmy tak przytuleni.
                                                                  ***
                Następnego dnia obudził mnie straszny ból głowy. Albo raczej Mara, która delikatnie mną potrząsała.
-Rose, już trzeba iść do szkoły- powiedziała łagodnie.
-Idź sama- odparłam- strasznie boli mnie głowa.
-Skoro tak- powiedziała przykładając mi rękę do czoła- usprawiedliwię cię.
                Po tych słowach poszła się ubrać i zeszła na dół, a ja zostałam sama z okropną gorączką. Rodzice byli w pracy, babcia również, ponieważ pracowała w pobliskim sklepie.  Sama więc musiałam zejść na dół i zrobić sobie śniadanie.
                Zrobiłam sobie na szybko płatki z mlekiem, i kiedy je zjadłam wzięłam sobie lekarstwo. Po godzinie poczułam, że głowa mnie już praktycznie nie boli. Spojrzałam na zegarek. Mara wyszła już ze szkoły, lecz miała jeszcze przez dwie godziny lekcje gitary. Byłam więc skazana na siebie. Poszłam na górę, by się ubrać i doprowadzić do porządku.
                Wybrałam sweterek w biało-czarne paski oraz jasnoniebieskie jeansy. Założyłam również do tego czarne trampki. Sweter był do nadgarstków, więc nie musiałam zakładać bransoletki która zakryłaby mi znak. Rozczesałam włosy, i zrobiłam sobie warkocza. Jednak nie wyszedł mi taki schludny tylko taki niedbały, lecz to tylko dodało mu uroku.
                Zeszłam na dół, by zaparzyć sobie herbatę, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Wzięłam do ręki klucze, i wyszłam na dwór, by otworzyć dobrze znanej mi osobie.
-Ciekawe skąd wiedziałam, że to ty- zapytałam się Jamsa kiedy usiedliśmy w salonie.
-Może dlatego, że tylko ja tak o ciebie dbam- odparł swoim, dobrze mi znanym tajemniczym głosem- Dlaczego nie było cię w szkole?
-bardzo bolała mnie głowa- odparłam- ale już dobrze się czuję.
-Mam nadzieję- odparł z uśmiechem, lekko się do mnie przysuwając.
                Spojrzałam mu w oczy. Patrzył na mnie jakoś tak inaczej niż zwykle. Nie mogę powiedzieć, że mi się to nie podobało. W pewnej chwili poczułam, jak chwyta mnie za rękę, a po chwili się do mnie delikatnie przysunął, tak, że czułam teraz jego oddech.
                Tym razem się nie odsunęłam. Cały czas patrzyliśmy sobie w oczy, aż w końcu, James delikatnie mnie pocałował.
----------------------------------------------------------------------------------------------------

Nie spodziewałam się, że tak szybko dodam siódmy rozdział. No ale cóż...
Fragment z balem pisany wraz z przyjaciółką.
Dedykacja dla:

Klaudii która komentuje każde moje rozdziały oraz dla Natalki która dostarcza mi rozrywki na lekcjach j. Angielskiego :D

Mam nadzieję, że rozdział się podoba. Chyba nie spodziewaliście się takiego zakończenia? ;D
Nowy rozdział za kilka dni.

                                                           CZYTASZ- KOMENTUJESZ