niedziela, 23 czerwca 2013

Kilka słów sprostowania

Piszę tego posta aby dac jakiś hmm... Znak życia. Kilka znanych mi osób, czytających tego bloga zapytało mnie się czy go zawieszam. Odpowiedź brzmi  NIE.
Ostatnio napisałam kolejny rozdział, jednak mój komputer się zbuntował i musiałam go odświeżać, i mi się wszystkie pliki usunęły, wraz z nowo napisanym rozdziałem. Stało się to kilka dni temu i po prostu totalnie się zniechęciłam do napisania go. Jednak mam nadzieję, że w wakacje uda mi się nadrobić stracony czas.
Drugą rzeczą są blogi które czytam. Ostatnio nie miałąm w ogóle czasu by przeczytać nowe posty. Więc teraz zabieram się za ich czytanie. Liczę, że szybko przeczytam te blogi i będę mogła je dalej, na bieżąco czytać. Oczywiście kiedy wszystko nadrobię, zostawię po sobie jakiś komentarz. To chyba wszystko co chciałam poruszyć/wyjaśnić, i już się zabieram za nowy rozdział :)

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Moje pojedyńcze opowiadanie


Strugi deszczu spływały mi po twarzy jak łzy. Ograniczały mi również widoczność do co najwyżej dwóch metrów. Spomiędzy spadających kropel z wysiłkiem mogłam dostrzec światła jadących samochodów. Wyglądało to jak oczy, wyglądające z otchłani, w której teraz się znajdowałam. W otchłani rozpaczy. Dookoła, jak na luty przystało leżał śnieg, co tylko sprawiało, że mój humor był jeszcze gorszy. Byłam pogrążona w takim smutku, że nawet łzy nie chciały płynąć po mojej twarzy. Czułam się jakbym byłą rozdarta na dwie części. Jedna chciała uciec od tego wszystkiego a druga chciała by czas się po prostu zatrzymał i dał mi czas na płakanie, oraz poukładanie myśli. Jednak żadna z tych rzeczy nie była możliwa. Nie miałam możliwości wyboru. Czułam się jak w zamkniętej, ciasnej klatce której pręty tak bardzo mnie przytłaczają i ograniczają ruchy.
                Trzymając w drżących rękach czarną parasolkę szłam prosto przed siebie. Mój płaszczyk w dokładnie tym samym kolorze powiewał na wietrze. ,,Dziś ten dzień” myślałam sobie cały czas. Dokładnie rok temu ,,to” się stało. Ta myśl wciąż nie dawała mi spokoju. Cały czas krążyła w mojej głowie, jak przyczajony tygrys, który ma w odpowiednim momencie zaatakować. A ja nie miałam możliwości ucieczki. Moja mama powiedziałaby mi pewnie ,,Nie patrz wstecz. Patrz się na przód i dbaj o to co ma się wydarzyć.”. Jednak dziś jest rocznica jej śmierci. Jej oraz mojego taty.
                Miałam czternaście lat, kiedy rok temu wróciłam do domu, i zamiast rodziców dostrzegłam babcię siedzącą w fotelu. Kiedy poinformowała mnie o ich wypadku całe moje życie straciło sens. Ta informacja spadła na mnie i przytłoczyła. Czułam się tak, jakbym była uwięziona pod wodą, nie mogąc oddychać i tylko rozpaczliwie machając rękami próbując wypłynąć na powierzchnię. Nie wypłynęłam aż po dziś dzień. Teraz, kiedy szłam na cmentarz i przypominałam sobie ten dzień wspomnienia prawie dosłownie mnie ,,zaatakowały”. Było to uczucie zbliżone do tego, kiedy ktoś wali cię mocno w brzuch, a ty wiesz, że nie możesz się skulić. Tylko czy dobrze robiłam tłumiąc w sobie to wszystko?
                Kiedy zbliżałam się do bramy cmentarza, byłam przemoczona i przemarznięta. W drżących dłoniach nadal kurczowo trzymałam się parasolki która w jakiś sposób chroniła mnie przed wiatrem wiejącym mi prosto w twarz. Miałam wrażenie, jakby dzisiejsza pogoda była odzwierciedleniem moich dzisiejszych emocji i uczuć. Na dworze było zimno, smutno i ponuro. Lepszej pogody sobie człowiek nie mógł wyobrazić.
                Kiedy doszłam do bramy, gwałtownie się zatrzymałam. To miejsce przywołuje wiele wspomnień. Pamiętam, jak kiedyś odwiedziłam ten cmentarz w Dzień Zmarłych, wraz z rodzicami. Miałam wtedy osiem lat, kiedy przyszliśmy zapalić znicz na grobie babci. Rozpłakałam się wtedy i powiedziałam mamie, że boję się, że pewnego dnia stracę i ich. Mama odparła na to, że wraz z tatą nigdzie się nie wybierają i zostaną ze mną tak długo jak tylko jest to możliwe. A ja wtedy uwierzyłam, że człowiek ma na to jakiś wpływ, jakby mógł zapanować nad śmiercią. Delikatnie przesunęłam dłonią po zimnych, żelaznych prętach bramy cmentarnej. Czy zdołam tam wejść i stanąć nad grobem jak gdyby nic? Nie miałam pojęcia, jak ten dzień potoczy się dalej. Patrząc w dal cmentarza poczułam jak łzy spływają mi po twarzy. Po krótkiej chwili wahania, zrobiłam krok za bramę. A potem następny.
                Rozejrzałam się dookoła, po tych wszystkich grobach mnie otaczających. Gdzieś tu, w jednej z tych wąskich alejek leżeli pochowani moi rodzice. Drogę nad ich grób znałam na pamięć. Po ich śmierci, przychodziłam tu z babcią prawie codziennie. Mimo, że upłynął już rok czułam się dokładnie tak samo jak tego samego dnia kiedy zginęli.
                Unosząc delikatnie głowę do góry ruszyłam między alejkami. Kiedy doszłam do grobu, uklękłam przed nim i zapaliłam znicz. Kiedy delikatnie go postawiłam na granitowej płycie, po prostu siedziałam i patrzyłam się w płomień migoczący na tym ponurym tle. Jak niewielkie światełko nadziei. Jak światło, w ciemnym tunelu. Zastanawiałam się, czy i dla mnie jest jakaś szansa, by zapomnieć o tym wszystkim co się wydarzyło, i zacząć życie od nowa. Bez zmartwień, trapień czy smutków.
                Nie wiem, ile siedziałam nad grobem. Pół godziny? Godzina? Bez względu na to postanowiłam wstać i zacząć wracać do domu. Jednak kiedy podniosłam się na nogi i miałam zrobić krok do przodu poślizgnęłam się na lodzie który pokrywał ten chodnik. Upadłam do tyłu i poczułam przenikliwy ból z tyłu głowy. Zdążyłam jeszcze zobaczyć kobietę i mężczyznę mówiących mi ,,Wszystko będzie dobrze, zaufaj nam.”. Byli to moim rodzice. Miałam zamiar podnieść się i rzucić się im na szyję, lecz ciało miałam jak sparaliżowane. W tym momencie mój tata pochylił się, i delikatnie pogłaskał mnie po policzku. Jedyne co poczułam, to podmuch zimnego wiatru. Potem zapanowała kompletna ciemność.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przepraszam, że prawie miesiąc nic nie dodałam. Kilka razy próbowałam usiąść do rozdziału 15, ale wystarczy, że napiszę kilka akapitów to zaraz je kasuję bo mi się nie podobają. Do tego wszystkiego jest koniec roku szkolnego więc nauczyciele obrali sobie za cel zniszczenia średniej uczniów robiąc po kilka sprawdzianów tygodniowo. Więc po prostu siedzę, i się uczę. Dopiero wczoraj wchodzę na bloga, i patrzę, że tak długo nic nie dodałam. Dlatego postanowiłam dodać to moje krótkie opowiadanie, które już dość dawno pisałam. Mam nadzieję, że niedługo napiszę ten piekielny, 15 rozdział. :)

sobota, 27 kwietnia 2013

CHWILOWE zawieszenie

No cóż, ponieważ zbliża się koniec roku, a ja muszę ponaciągać oceny itp. muszę chwilowo zawiesić bloga. Nie będzie to długie zawieszenie, ponieważ podczas trwania majówki mam zamiar napisać z trzy rozdziały do przodu by mieć na zapas. I po majówce dalej będę dodawać rozdziały, i do tego będą pojawiać się szybciej. :)

sobota, 13 kwietnia 2013

Rozdział 14

PODKŁAD


                Jutro Walentynki a już z Marą już od dwóch dni nie odzywamy się do siebie. Nie wiedziałam już nawet czy gniewać się na rudą, czy nie. W końcu zasłużyła na to, aby znać prawdę. Jednak czy to upoważniało ją, do przeczytania mojego pamiętnika? Wiedziałam, że prędzej czy później dowie się prawdy, lecz chciałam to jak najbardziej odwlekać. I tu popełniłam największy błąd.
                Mara wciąż żyła w przekonaniu, że James jest niebezpieczny, i chce z nas wydobyć jakieś informacje. Po raz pierwszy nie wierzyłam przyjaciółce. Mimo, że dzieliłyśmy ze sobą pokój ograniczałyśmy się do jednego zimnego ,,Dobranoc”. A raczej ja ograniczałam się, a ruda udawała, że nie słyszy. Kilka razy próbowałam do niej podejść, przeprosić i wszystko wytłumaczyć, lecz ona umyślnie mnie ignorowała. Nie miałam już również wsparcia w Lei i Kelsey. One również się ode mnie odwróciły. Wszyscy na których mogłam polegać odwrócili się ode mnie plecami. No, prawie wszyscy. Zawsze po szkole mogłam wyżalić się Jamesowi. Tylko on był już dla mnie podporą, bo przecież rodzicom czy babci nie mogłam wszystkiego wytłumaczyć.
                Leżałam na kanapie w salonie z miską lodów w rękach. W telewizji leciał jakiś kiczowaty teleturniej, kiedy usłyszałam skrzypienie drzwi. Odwróciłam się i zobaczyłam wchodzącą do mieszkania Marę.
-Hej- powiedziałam cicho delikatnie spuszczając głowę.
Ruda nawet nie zaszczyciła mnie spojrzeniem tylko od razu  poszła na górę. Westchnęłam i z powrotem opadłam na kanapę. Ciekawa byłam, ile jeszcze będę musiała znosić te męczarnie. Spojrzałam na kalendarz w telefonie. Jest piątek, zaraz po szkole, a ja nie wybieram się ani do kina ani nawet na spacer. To do mnie raczej nie podobne. Jednak po chwili przemogłam się i zakładając płaszczyk wyszłam na dwór.
                Całe szczęście śnieg już nieco stopniał i została tylko niegruba warstwa. Wyszłam przed dom, i spojrzałam w górę, w stronę okna mojego pokoju. Zobaczyłam siedzącą przy oknie Marę, ze słuchawkami na uszach. Miała zamknięte oczy.
-Przepraszam. Przepraszam za wszystko…- Powiedziałam cicho jakby sama do siebie kierując jednak te słowa do Mary. Wiedziałam, że i tak nie usłyszy, ale chciałam w ten sposób jakoś podnieść się na duchu.
Odwróciłam się w stronę ulicy, i jeszcze raz obrzucając smutnym wzrokiem okno przy którym siedziała Mara ruszyłam przed siebie.
                Nie wiedziałam dokładnie dokąd się kieruję. Jak na razie chciałam być tylko jak najdalej od Mary i jej chłodnych spojrzeń. Nie wiedziała jak bardzo mnie to raniło. Miała prawo być na mnie zła, i zasłużyłam sobie na to. Jednak była moją przyjaciółką, i mogła wykazać trochę zrozumienia. Przynajmniej wydaje mi się, że nadal była. Moje życie było już tak poplątane, że nie wiedziałam już czy Mara nadal jest moja przyjaciółką, czy nie.
                Przechodziłam koło jednego kluby karaoke, kiedy zauważyłam w środku dwie znane mi osoby. Lea i Kelsey siedziały przy jednym z dwuosobowych stolików pod ścianą i rozmawiały ze smutnymi wyrazami twarzy. Po krótkiej chwili wahania weszłam do środka. Chwilę stałam w przejściu i zastanawiałam się nad tym czy się nie wycofać. ,,Zależy ci na nich czy nie? Jak tak, to co się zastanawiasz?” Podpowiedział mi cichy głos w mojej głowie. Oczywiście, że mi na nich zależało.
                Powoli podeszłam do ich stolika.
-Hej- powiedziałam cicho do nich kiedy stanęłam obok.
-Cześć- powiedziały cicho nie obrzucając mnie spojrzeniem- Co cię tu sprowadza?- Zapytała chwilę później Lea.
-Chciałam pogadać- przełknęłam ślinę- I wszystko wytłumaczyć.
Kelsey spojrzała na mnie, i wtedy dostrzegłam łzy w jej oczach.
-Nie mogłyśmy uwierzyć, że nam to zrobiłaś- powiedziała po chwili cicho- Na początku myślałyśmy, że Mara zwariowała, ale chwile później opowiedziała nam wszystko ze szczegółami i przedstawiła dowody. Myślałam, że się przyjaźnimy.
-A jak byście zareagowały, gdybym wam sama powiedziała?- Zapytałam, a siostry milczały- No właśnie. Identycznie.
-Na pewno wolałybyśmy dowiedzieć się tego od ciebie osobiście- powiedziała Lea- Niż od Mary, która by dowiedzieć się prawdy musiała posunąć się do przeczytania twojego pamiętnika.
-Proszę, chcę wam tylko powiedzieć prawdę- powiedziałam błagalnie.
                Lea i Kelsey wyglądały jakby się nad czymś głęboko zastanawiały. PO dłuższej chwili Kelsey odpowiedziała:
-No dobrze, ale nie tu- Lekko skinęła głową w stronę ludzi siedzących przy barze którzy od kilku minut przyglądali się nam zaciekawieni- Może być dziś o 19 na dachu tego opuszczonego budynku?
                Skinęłam głową. Opuszczony budynek był naszym częstym miejscem spotkać. Znajdował się około kilometr od mojego domu. Kiedyś ktoś w nim mieszkał, lecz po przeprowadzce nie znalazł się nikt kto zechciałby go kupić. Ze wszystkich mebli i przedmiotów została w nim tylko drabina prowadząca na dach. Dom był oddalony od reszty budynków, więc nie musiałyśmy się przejmować, że ktoś podsłucha naszą rozmowę lub nas przegoni. Nie miał drzwi, mogłyśmy więc również spokojnie wejść.            
-To do zobaczenia- powiedziałam po czym wyszłam z restauracji.
                Idąc z powrotem do domu uśmiechałam się cały czas. Nie mogłam uwierzyć, że tak łatwo poszła mi rozmowa z przyjaciółkami. Kiedy weszłam na górę do swojego pokoju już miałam zamiar opowiedzieć wszystko Marze, lecz przypomniałam sobie, że ruda się do mnie nie odzywa. Moja przyjaciółka siedziała przy biurku pisząc coś w zeszycie od historii. Nawet się nie przywitała. Westchnęłam i spojrzałam na zegarek. Z dziewczynami byłam umówiona za pięć godzin. Nie miałam pomysłu jak zagospodarować ten czas. Postanowiłam pójść odwiedzić babcię w sklepie.
                Dziesięć minut później byłam na miejscu. Był to niewielki sklepik, w którym można było kupić prawie wszystkie produkty spożywcze, jak i gazety.
-Co się stało Rose?- Zapytała babcia kiedy zobaczyła mnie wchodzącą do sklepu.
-Po prostu przyszłam cię odwiedzić- powiedziałam z uśmiechem- I pomóc.
-Skoro tak, to postój chwilę przy kasie, a ja pójdę odebrać towar, bo przyjechała dostawa.
                Wyjrzałam przez okno. Na dworze stał duży, niebieski samochód dostawczy. Pokiwałam głową by pokazać babci, że się zgadzam.
-dziękuję- powiedziała babcia i wyszła na dwór do kierowcy.
Oparłam się znudzona o blat. O tej porze nie było dużo klientów. Żałowałam, że nie wzięłam ze sobą żadnej książki lub czasopisma do poczytania. Znudzona wyjrzałam by zobaczyć czemu babci nie ma tak długo. Okazało się, że wraz z dostawcą zanoszą na zaplecze jedno z około dwudziestu pudeł.
-To trochę potrwa- mruknęłam do siebie.
                W pewnym momencie usłyszałam dzwonek który oznaczał kolejnego klienta. Podniosłam głowę, by zobaczyć kto to.
-James?- zapytałam zaskoczona.
-To już nie wolno mi robić zakupów?- zapytał rozbawiony unosząc jedną brew- A co ty tu robisz?
-Pomagam babci- powiedziałam.
-No tak- powiedział spuszczając lekko głowę- A jak z Marą.
-No cóż- oparłam się obiema rękami o blat- Nie odzywa się do mnie.
-Współczuję- powiedział kładąc swoją dłoń na mojej.
-jakoś się trzymam- powiedziałam ze smutkiem- A teraz rób te zakupy bo zaraz moja babcia wróci, a nie chcę i jej się tłumaczyć- zmusiłam się do bladego uśmiechu.
-Masz rację- James cofnął dłoń i zniknął pomiędzy półkami.
                W samą porę, ponieważ akurat weszła babcia. Chwilę opowiadała dlaczego to tak długo trwało. Jednak w środku jej monologu wrócił James, przywitał się i zaczął wypakowywać z koszyka zakupy. Modliłam się w duchy, aby uważał na słowa i udawał jakbyśmy się nie znali. Kątem oka zauważyłam jak babcia lustruje go wzrokiem zatrzymując wzrok na jego nadgarstku.
,,No to pięknie” pomyślałam. Rękaw koszuli Jamesa delikatnie się podwinął ukazując niewielką czarną gwiazdkę. Za placami babcia próbowałam gestykulować rękami by zrozumiał o co mi chodzi. I chyba mi się udało, ponieważ James prawie niewidocznym ruchem obciągnął rękaw.
-Do widzenia- powiedział kiedy wychodził już ze sklepu.
rzuciłam mu krótkie ,,Cześć” i odwróciłam się do babci.
-Co się stało?- zapytałam.
-Znasz tego chłopaka?- Zapytała, a ja spodziewałam się tego pytania.
-Tak, chodzi ze mną do jednaj klasy- odparłam siląc się na obojętność- A co się stało?
-Ty wiesz- głos babci był niezwykle stanowczy- uważaj.
                Pomagałam babci jeszcze z dwie godziny kiedy postanowiłam wrócić do domu. Została jeszcze godzina do 19, ale ja wolałam być na miejscu szybciej. Wpół do byłam już na dachu. Był to jeden z płaskich, jakie zwykle są na wieżowcach. Musiałam uważać, ponieważ dach był niezwykle oblodzony, a do tego nie było barierek zabezpieczających, a było to dość wysoko. Nagle usłyszałam odgłos towarzyszący wspinaniu się po drabinie.
-Już jesteś?- zapytała zdziwiona Lea.
-Mówiłam ci, że nie przyjdziemy za wcześnie- powiedziała do siostry Kelsey po czym zwróciła się do mnie- A co do ciebie, to zdaje mi się, że miałaś coś nam wytłumaczyć.
                Zaczęłam opowiadać im wszystko od początku do końca. Snułam monolog chodząc po krawędzi dachu, balansując i starając się utrzymać równowagę. Kiedy skończyłam mówić spojrzałam na przyjaciółki i zapytałam:
-To jak, przebaczycie mi?- Mój głos był błagalny i pełen nadziei.
-Chyba nie mamy wyboru- Lea westchnęła- Jesteśmy przyjaciółkami, co nie?
Czarnowłose uśmiechnęły się do mnie. W życiu nie byłam tak szczęśliwa. Już robiłam krok, by podejść do nich i je przytulić, ale poślizgnęłam się na lodzie pokrywającym krawędź dachu. Zdążyłam usłyszeć jeszcze ,,Rose!”. Potem zapanowała ciemność.
                                                                                         ***
                Kiedy się ocknęłam w oczy poraziła mnie biel sufitu pomieszczenia, w którym się znajdowałam.
-Żyjesz?- Usłyszałam obok zatroskany głos.
Obróciłam głowę i zobaczyłam siedzące obok mnie Leę i Kelsey oraz… Jamesa.
-Umarłam, tak?- zapytałam rozbawiona- trochę trudno wierzyć, że po tym wszystkim siedzicie tu we trójkę, i nie słychać waszej kłótni w całym… no właśnie, gdzie ja jestem?
-Jesteś w szpitalu- powiedziała lekko rozbawiona Lea- I tak, co do tych kłótni to masz racje. Jak byłaś nieprzytomna, wyjaśniliśmy sobie trochę.
Próbowałam usiąść, lecz poczułam straszny ból w lewej kostce u nogi, i syknęłam z bólu.
-Co się stało?- Zapytał James łapiąc mnie za rękę.
-trochę boli mnie kostka- powiedziałam posyłając mu wymuszony uśmiech- Nic takiego.
-Masz zwichniętą kostkę- Poinformowała mnie Kelsey.
-Właśnie poczułam- odparłam z uśmiechem, który chwilę później zniknął- A byłą Mara?
-Rose wiesz…- zaczęła Kelsey- Przyszłą, ale jak zobaczyła nas i Jamesa powiedziała, cytuję: ,,Jak widać trzymacie już jej stronę” a potem wyszła i kazała byśmy ci po prostu życzyły od niej powrotu do zdrowia- tu zrobiła krótką pauzę, a potem posłała mi blady uśmiech- Ale nie martw się, na pewno wkrótce wszystko się ułoży.
                Westchnęłam i z powrotem opadłam na łóżko szpitalne.
-Mam taką nadzieję- mruknęłam.
                                                                          ***
                Przepiękny dzień, by te walentynki były udane. Był wieczór, a ja siedziałam na kanapie patrząc się w okno. Przez cały dzień lało jak z cebra, więc spacer odpadał, a kina były w ten dzień (Co było co najmniej dziwne) pozamykane. Całe szczęście, dopiero teraz, około godziny dziewiętnastej przestało padać, jednak czarne chmury uparcie dalej zasłaniały niebo. W ręce trzymałam kubek kakała. Kostka przestała mnie już boleć, jednak dalej nie mogłam biegać, czy wykonywać jakichkolwiek ćwiczeń. Moje stosunki z Marą nieco wyszły na prostą. Nie posyłała mi zimnych spojrzeń, czy czegoś w tym rodzaju. Po prostu mnie ignorowała. Raz nawet powiedziała mi dobranoc. Może nie jest to imponujące, ale zawsze jest to jakiś mały krok do sukcesu.
                Godziny mijały a ja nadal siedziałam na kanapie patrząc się okno. Nim się zorientowałam była już 21. Poprzednie dni miałam dość intensywne więc postanowiłam wcześniej pójść spać. Kiedy dowlekłam się do pokoju zobaczyłam Marę, która już spała. Normalnie bym się zdziwiła, ale u Mary było to normalne. Zwykle kładła się spać bardzo szybko, a później niezwykle wcześnie wstawała.
                Położyłam się na łóżku w ubraniu. Postanowiłam jutro wcześniej wstać i się umyć. Kiedy leżałam na łóżku, i usiłowałam zasnąć, usłyszałam jak coś walnęło o szybę.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Rozdział miał być szybciej, ale nie mogłam się ogarnąć i go napisać. Do tego nie miałam żadnego pomysłu, co zawrzeć w tym rozdziale, więc postanowiłam zrzucić Rose z dachu xD.
Jak na razie, jest to rozdział który najciężej mi się pisało. Jednak, po wielu mozolnych przeróbkach, i poświęconych na przemyślenia dotyczące tego rozdziału nawet mi się podoba. Jako pierwszy od dłuzszego czasu. Następny rozdział, postaram się napisać szybciej, ponieważ mam już wenę i pomysł dotyczący następnego :)
Proszę o komentarze! Dla was jest to jedna, małą chwila a dla mnie oznaka, że ktoś w ogóle czyta moje wypociny :)

P.S Chcielibyście takie moje  pojedyncze, krótkie opowiadanie? :D

wtorek, 19 marca 2013

Rozdział 13





                Siedziałam na łóżku opierając brodę na kolanach. Na uszach miałam słuchawki w których leciała cicho Adele. Zastanawiałam się, czemu prawie wszystkie jej piosenki muszą być o nieszczęśliwej miłości. Niekoniecznie poprawiało mi to humor, ale jednak pocieszająca byłą myśl, że ktoś ma chociaż problemy zbliżone do moich. Zaczęłam pogrążać się we wspomnieniach jakie to moje życie było proste zaledwie cztery miesiące temu. Wtedy do moich największych problemów należał dylemat typu ,,Co kupić przyjaciółce na urodziny?”. A teraz głowiłam się jak ukryć przed przyjaciółkami, że nic mnie nie łączy z Jamesem. Zresztą nie tylko przed nimi.
                Poczułam jak po moim policzku spływa łza. Mocno zacisnęłam oczy i przycisnęłam palce do skroni próbując wepchnąć negatywne myśli w najgłębszą część mojego umysłu. Kilka razu udało mi się na chwilę o nich zapomnieć. Lecz zwykle powracały w najmniej odpowiednim momencie. Chwilami czułam, jakby całe moje życie miało się zawalić. Zwykle w takich chwilach moją jedyną podporą były przyjaciółki. Zawsze mogłam im się zwierzyć i o wszystkim opowiedzieć. Lecz teraz było to wręcz niemożliwe. Czułam, że jeszcze chwila a stracę i je.
                Spojrzałam na zegarek który wskazywał godzinę 22:00. Poczułam jak burczy mi w brzuchu. To pewnie dlatego, że od kilku godzin nic nie jadłam. Po cichu wyszłam z pokoju by nie obudzić Mary, która od pół godziny już spała. Kiedy zeszłam do kuchni nikogo tam nie zastałam. Otworzyłam lodówkę i wyjęłam pierwszy jogurt z brzegu. Wypiłam cały w kilku łykach i podeszłam do kalendarza by sprawdzić datę. Za trzy dni walentynki.
-NO to będzie ciekawie- mruknęłam mało entuzjastycznie.
                Nie byłam zwolenniczką tego święta. Nie wiedziałam, czemu wszyscy tak podniecają się tym świętem. Chcąc nie chcąc poszłam na górę do swojego pokoju. Miałam zamiar wcześniej położyć się spać, bo jutro poniedziałek. Poszłam na górę, przebrałam się w piżamę i położyłam. PO chwili zasnęłam.
                                                                                    ***
                 W związku z nadchodzącymi walentynkami w szkole zapanowała dziwna atmosfera. Dziewczyny nie potrafiły mówić o niczym innym jak o tym, jak mają zamiar spędzić to święta. Tablice ogłoszeniowe w szkole nie zawierały prawie żadnych innych informacji niż o zbliżających się walentynkach. Zaczęło mnie to mocno irytować.
                Z Jamesem mogłam porozmawiać już tylko na lekcjach matematyki. Jednak termin ,,rozmowa’’ był tu mocno naciągnięty ponieważ co najwyżej pisaliśmy na kartce by nauczycielka nie zwracała nam uwagi i by Mara niczego nie podejrzewała. Teraz moje życie prawie w całości opierało się właśnie na tym. Nie muszę chyba mówić jak jest mi trudno.  A do tego wszystkiego Mara już kilku krotnie próbowała przekonać mnie bym poprosiła nauczycielkę o przesadzenie. A ja za każdym razem tłumaczyłam jej, że na matematyce mi raczej nic nie grozi.
-Lea, co sądzisz o tych całych walentynkach?- zapytałam stojąc z Leą na korytarzu.
-Sądzę, że ludzie robią z tego zbyt wielkie halo- powiedziała- Ja osobiście nie przepadam za tym świętem.
                Przytaknęłam jej. Miałam zamiar wyrazić swoje zdanie lecz poczułam na sobie czyjś wzrok. Odwróciłam głowę niby od niechcenia i ujrzałam Jamesa opierając się nonszalancko o ścianę i lekko, prawie niewidocznie ruszając głową jakby chciał bym do niego podeszła.
-Poczekaj, muszę iść do łazienki- wymyśliłam po prostu wymówkę tysiąclecia.
                I nie czekając na odpowiedź poszłam w stronę Jamesa omijając go obojętnie i skręcając w boczny korytarz. Miałam nadzieję, że wie o co mi chodziło. Chwilę później doszedł do mnie.
-Nadal chcesz znaleźć kamień?- zapytał wsadzając ręce do kieszeni i patrząc na mnie pytająco.
-Oczywiście, że chce- powiedziałam- Po to tłumaczyłam ten tekst, błagałam cię byś mi pomógł by teraz się wycofać? Jeśli tak myślisz, to jesteś w błędzie.
-Tak myślałem- wetchnął- pomogę ci.
-Dziękuję- pocałowałam go w policzek-Kiedy zaczynamy?
-Aż tak ci śpieszno- uśmiechnął się pod nosem- Poszukałem kilku informacji, mogą się przydać.
                James podał mi zapisaną kartkę. Kiedy wszystko odczytałam.
-W Arizonie?- zapytałam unosząc brew- W wielkim kanionie?
-Dokładnie w jaskini w wielkim kanionie- uśmiechnął się drwiąco pod nosem, co strasznie mnie zirytowało.
-Nawet jeśli to i tak mam zamiar go odnaleźć- powiedziałam a ten głupkowaty uśmiech zlazł mu z twarzy- A poza tym, te twoje informacje mogą okazać się błędne.
-NA pewno są prawdziwe- I znowu ten irytujący uśmiech- Spójrz.
                Tym razem podetknął mi pod nos karteczkę z tekstem który przetłumaczyłam z książki. Przeczytałam wszystko kilka razy, lecz nie znalazłam w tym nic dziwnego.
-Co to ma do rzeczy?- zapytałam.
-Przeczytaj pierwszą literę z każdego wersu.
                Rzeczywiście. Litery utworzyły słowa ,,Kanion”, ,,Arizona” oraz  ,,Jaskinia”. Spojrzałam na Jamesa który uśmiechał się triumfująco pod nosem.
-A rozpracowałeś geniuszu o jaką jaskinię chodzi- Przewróciłam oczami- Bo to akurat by się nam przydało.
-Domyślam się, że o jak największą, i jak najmniej zbadaną- powiedział z uśmiechem.
                Uśmiechnęłam się pod nosem. Myślałam, że to ja zawsze idę po najmniejszej linii oporu.
-Jak do tego doszedłeś?- zapytałam ze śmiechem.
-Minęło trochę czasu- zaśmiał się mierzwiąc mi włosy.
-Muszę już iść, bo Lea zacznie coś podejrzewać- pocałowałam go w policzek i oddaliłam się w stronę przyjaciółki.
                Rozmowa się nie kleiła. Trochę porozmawiałyśmy o walentynkach i poobgadywałyśmy nauczycieli. Lecz widać po nas było, że nie mamy ochoty na kontynuowanie rozmowy z nieznanych powodów. Moje myśli cały czas krążyły wokół kamienia oraz tego co się wydarzy w ciągu najbliższych dni.
                Dwie ostatnie lekcje minęły w miarę spokojnie. Do domu wracałam sama bo Lea i Kelsey miały zajęcia dodatkowe, a Mara na mieście kurs gry na gitarze. Kiedy pożegnałam się z Marą przy szkole i straciłam ją z oczu za rogiem, poczułam jak ktoś obejmuje mnie ramieniem.
-Ciekawe skąd wiem, że to ty- powiedziałam z uśmiechem i odwróciłam się stronę Jamesa.
                James nie odpowiedział tylko uśmiechnął się i pocałował mnie w czoło.
-Co ty na to, abyśmy poszli do jakiejś kawiarni?- zapytał.
-Mara by się zdziwiła gdyby wróciła i zobaczyła, że mnie nie ma- westchnęłam- lawina pytań byłaby nieunikniona.
-To może poszłabyś ze mną jak wróci?- Nie dał za wygraną- Wymyśliłabyś coś przecież.
-OK, zgadzam się- powiedziałam- Ale wiedz, że robię to tylko dlatego bo wiem, że nie dasz teraz spokoju.
-I dobrze myślisz- powiedział z uśmiechem.
                Roześmiałam się. James naprawdę wiedział jak poprawić mi humor. Było to dla mnie miłą odmianą, bo przecież mój humor w ciągu poprzednich dni był wręcz okropny, delikatnie mówiąc.
-Zadzwonię do ciebie- powiedział kiedy staliśmy przed moim domem.
                Pożegnałam się z nim i weszłam do domu. Pierwsze co zrobiłam do poszłam do pokoju i z szuflady z biurka wyciągnęłam mój pamiętnik. Od kilku miesięcy nic w nim nie pisałam. Teraz, czekając na Marę spróbowałam wszystko streścić. Opisanie wszystkiego co się wydarzyło, zajęło mi z trzy godziny, ponieważ skończyłam kiedy Mara weszła do pokoju.
-Co piszesz?- zapytała z uśmiechem siadając u siebie na łóżku.
-Pamiętnik- powiedziałam odwracając się w jej stronę- Trochę go zaniedbałam.
                Wstałam od biurka zostawiając otwarty pamiętnik na wierzchu.
-Jak było?- zapytałam- Mam nadzieję, że kiedyś nauczysz mnie grać, bo przy tobie wypadam na totalne beztalencie.
-Skąd dziś ten dobry humor?- zapytała a jej uśmiech coraz bardziej się poszerzał.
-Sama nie wiem- powiedziałam i w tym momencie zadzwonił mój telefon- Poczekaj, muszę odebrać.
                Wyszłam na korytarz, by móc w spokoju porozmawiać. Tak jak myślałam, dzwonił James. Umówiłam się z nim za piętnaście minut przed bramą parku.
-Mara, muszę wyjść- powiedziałam.
-Jasne, poczekam- powiedziała z uśmiechem- Gdziekolwiek idziesz baw się dobrze.
                Tu tknęło mnie wielkie poczucie sumienia. Mara była dla mnie taka dobra, chodź wiedziała, że mam przednią sekrety.
-Dziękuję- powiedziałam- Niedługo wrócę.
PO tych słowach wyszłam z pokoju. Szybko ubrałam kurtkę i wyszłam na zewnątrz. Całe szczęście świeciło słońce i nie było mrozu.
                Szłam z pięć minut. Kiedy doszłam na miejsce James już stał obok bramy. Kiedy szłam w jego stronę uśmiech od razu pojawił mi się na twarzy. Musiałam uważać, by nie wybuchnąć śmiechem. Jakieś dziesięć metrów za Jamesem stała trzy-osobowa grupka dziewczyn które szeptały między sobą i patrzyły się na blondyna. Kiedy do niego podeszłam i się przytuliłam miny im zrzedły.
-To gdzie idziemy?- zapytałam zaciekawiona.
-Niespodzianka- odparł i mrugnął do mnie.
-Mam zacząć się bać- zapytałam ze śmiechem.
-Niekoniecznie- zaśmiał się- Skąd dziś u ciebie taki dobry humor? Prawie cię nie poznaję.
                Wzruszyłam ramionami i pocałowałam go w policzek.
-Teraz zupełnie cię nie poznaje- zaśmiał się- Jeszcze wczoraj byłaś strasznie przygnębiona a teraz tryskasz optymizmem.  To chodź, idziemy.
James objął mnie ramieniem, a ja niby od niechcenia spojrzałam się do tyłu. Tamta grupka dziewczyn wyglądała jakby miała się zaraz rozpłakać. Kiedy odwróciłam się powrotem, James również spojrzał do tyłu by zobaczyć na co się patrzyłam.
-Zazdrosna?- zapytał i wyszczerzył zęby w tym swoim głupim uśmiechu.
-A żebyś wiedział- zaśmiałam się.
-Kim jesteś i co zrobiłaś z Rose?
-Mój dobry humor ci nie pasuje?- zapytałam z uśmiechem.
-Po prostu zachowujesz się tak, jakbyś nie była sobą. Ale pasuje mi to.
                Później szliśmy w milczeniu. W końcu doszliśmy do niewielkiej pizzerii.
-To tutaj?- zapytałam.
-Tak- odparł otwierając przede mną drzwi.
 Restauracja byłą przytulnie urządzona. Stało tutaj około pięć niskich stolików.  Nie było krzeseł, tylko kolorowe pufy.  Podłoga jak i ściany były z ciemnego drewna. Jedyne źródła światłą to były lampki ustawione na stolikach, oraz wpadające przez jedno wielkie okno. Nie było dużo osób. NA podłodze leżał wielki czerwony dywan w złote wzory. Na ścianach wisiały obrazy przedstawiające głównie martwą naturę. Mi przypadł do gustu obraz przedstawiający półmisek z winogronami. Spodobał mi się również z rudowłosą dziewczynką głaszczącą kota. Było w tym obrazie coś, co mnie zaintrygowało. Może łzy spływające po twarzy dziewczynki, w czym przypominała mi mnie.
                James zaprowadził mnie do stoliku przy oknie. Dopiero teraz poczułam jak intensywnie pachnie tu pizzą. Zawsze lubiłam jej zapach. Nie wiedziałam czemu. James wziął ode mnie kurtkę, i powiesił na wieszaku.
-Co zamawiasz?- zapytał.
Razem wzięliśmy dużą margarittę (Od autorki: Przepraszam, ale nie wiem jak to się pisze ;() na spółkę. Nie trzeba było długo na nią czekać. Po dziesięciu minutach kelnerka nam ją przyniosła.
-Smacznego- powiedziałam z uśmiechem.
                Jedząc rozmawialiśmy na wiele różnych tematów. Począwszy od szkoły do ulubionej potrawy. James opowiedział mi również wiele o sobie. Na początku się zdziwiłam. Do Jamesa nie było podobne by ujawniać wiele informacji na swój temat. Jednak nic nie powiedziałam i przysłuchiwałam się mu.
                Kiedy skończyliśmy jeść James odprowadził mnie pod dom.
-Do jutra- powiedział i delikatnie mnie pocałował.
-Do jutra- odparłam z uśmiechem i w dobrym humorze weszłam do domu.
Przekraczając próg nie usłyszałam głosu żadnego z domowników. Przypomniałam sobie, że rodzice jak i babcia są przecież w pracy. Zastanawiało mnie tylko to, gdzie jest Mara. Chwilę stałam w holu i nasłuchiwałam, lecz nie doszły do mnie żadne odgłosy.
                Nie zważając na to poszłam na górę. Kiedy weszłam do swojego pokoju, zobaczyłam Marę klęczącą na podłodze. Nad… Moim pamiętnikiem. Od razu przypomniałam sobie, że zostawiłam go na wierzchu.
-Musiałam- powiedziała cicho patrząc na mnie oczami pełnymi łez- Jak mogłaś?

-------------------------------------------------------------------------------------------------

Jest kolejny rozdział!!! ^-^
Miałam dodać ten rozdział pięć dni temu, ale odcięło mnie od neta którego na laptopie nadal nie mam, więc rozdział przeniosłam na komputer stacjonarny. Jestem poszkodowana xD
No ale wracając do rozdziału. Ogólnie nie zaliczam go do najlepszych. Gdy go pisałam, wena kompletnie mnie opuściła. NO ale mam nadzieję, że sie spodoba :)
Zapraszam do czytania i komentowania :D

P.S Dałabym podkład, ale na komputerze stacjonarnym ,,brakuje wtyczek" i nie mogę oglądać filmów na youtubie. A dziś rano jeszcze mogłam...




piątek, 8 marca 2013

Rozdział 12

PODKŁAD


-Oj przepraszam!- wykrzyknęłam i zaczęłam zbierać wszystkie rzeczy.
-Rose?-Usłyszałam i podniosłam głowę.
-Kelsey?-  zapytałam zdziwiona- Co ty tu robisz?
-O to samo mogłabym zapytać ciebie- powiedziała przyglądając mi się uważnie- A to co?
                Spojrzałam w stronę w która powędrował wzrok czarnowłosej, lecz kiedy już miałam to zgarnąć było za późno. Chwilę później w dłoniach Kelsey znalazła się mosiężna księga. Dziewczyna zmarszczyła nos i kiedy już miała zacząć przewracać kartki delikatnie chwyciłam jej rękę.
-To nic takiego- odparłam- książka pożyczona od… od sąsiadki!- Wykrzyknęłam mocno speszona delikatnie biorąc książkę od przyjaciółki.
Sądząc po jej minie była mocno zdezorientowana. Zmarszczyła brwi i nos i zaczęła lustrować mnie wzrokiem. W duchu modliłam się, by nie zaczęła zadawać więcej pytań. Jednak czarnowłosa ku mojemu zdziwieniu po prostu się uśmiechnęła.
-Skoro tak to nie mam więcej pytań- zaśmiała się- Lecz pamiętaj, jakby coś się stało, to zawsze możesz mi powiedzieć, jasne?
                Energicznie pokiwałam głową i odwróciłam się na pięcie. Zaczęłam zmierzać w kierunku domu. Wiatr wiał mi prosto w twarz, a włosy latały na wszystkie strony. Nie przejmowałam się tym. Moje myśli krążyły właśnie wokół tego jak postępuje z przyjaciółkami. Czy to na tym polega przyjaźń? By mieć przed sobą wiele sekretów które zakrywa się banalnymi kłamstwami? Nie, na pewno nie. Lecz ja właśnie tak postępowałam. Jak widać nie znałam nawet definicji przyjaźni.
                Kiedy otwierałam drzwi domu, poczułam jak po mojej twarzy spływa łza i wszystko powoli staje się niewyraźne. Usłyszałam rozmowę rodziców w salonie więc od razu poszłam do swojego pokoju nie chcąc by ktoś widział moje łzy. O dziwo nie zastałam tu Mary. Położyłam się na łóżku i schowałam twarz w poduszce pozwalając lecieć łzą. Mijały minuty a ja leżałam na łóżku wypłakując się. Nie obchodziło mnie to, że poduszkę będę mieć całą w tuszu do rzęs. Teraz obchodziło mnie teraz to, by dać upust emocją które się we mnie kotłowały. Jak widać byłam złą przyjaciółką. Wręcz okropną. Mara, Lea ani Kelsey nigdy by mnie nie okłamały. A ja… Szkoda gadać.
                Nagle usłyszałam delikatne skrzypienie drzwi. Odwróciłam się i zobaczyłam Marę przyglądającą mi się z zatroskaną miną. Nim zdążyłam posłać jej słaby uśmiech ruda już znalazła się koło mnie i przyjacielskim gestem obejmowała mnie ramieniem.
-Rose, co się dzieje?- zapytała- Powiedz co ci leży na sercu.
-To nic takiego- odparłam raczej nie do końca przekonując przyjaciółkę bo zaraz odparła:
-Przecież widzę, że coś się dzieje- odparła- Widzę, jak za dnia starasz się zgrywać twardą i udajesz, że nic się nie dzieje. A w nocy słyszę twój cichy szloch. Nie chcę żebyś cierpiała. Ty zawsze byłaś dla mnie podporą. I teraz ja chcę być nią dla ciebie, ale musisz mi powiedzieć co się dzieje.
-Ja… nie mogę- cicho wyszeptałam- Chciałabym ci powiedzieć, ale to nie zależy tylko ode mnie. Dowiesz się prędzej czy później, obiecuję ci to. Nie wiem czy to będzie jutro, za tydzień czy miesiąc. Ale prędzej czy później wszystko ci opowiem. A jak na razie nie przejmuj się mną. Wiem, że jestem okropną przyjaciółką mając przed tobą sekrety, ale to jak na razie konieczne- spuściłam głowę a z oczy poleciało mi jeszcze więcej łez.
-Skoro tak chcesz- powiedziała przytulając mnie a mi zrobiło się odrobinę lżej na sercu- Pamiętaj, że zawsze możesz liczyć na mnie i pozostałe dziewczyny. Od tego są przyjaciółki, co nie?
                Pokiwałam głową posyłając jej uśmiech. Mara naprawdę była wspaniałą przyjaciółką. Ktoś taki jak ona to naprawdę skarb. Gdybym tylko ja potrafiła odwdzięczyć jej się tym samym…
                Zapadł wieczór. Mara położyła się wcześniej, a ja leżałam na łóżku czytając książkę. Kiedy upewniłam się, że przyjaciółka naprawdę zasnęła wyciągnęłam z torby książkę i usiadłam przy biurku. Otworzyłam na stronie z tajemniczym kamieniem w którą James włożył zakładkę i zaczęłam wszystko tłumaczyć krok po kroku i zapisywać na kartce. Powoli zaczęły się z mojego tłumaczenia wyjawiać zdania, które trudno było zrozumieć bo nie były pisane wprost. Czyli coś, czego ja nie nawiedziłam. I tak minęło mi kilka dobrych godzin. Kiedy całość byłą przetłumaczona, zobaczyłam jeszcze niewielkie pismo w prawym dolnym rogu na stronie z tajemniczym alfabetem.
                Zabrałam się do tłumaczenia i postanowiłam zapisać to na kartce. Kiedy wykonywałam tą czynność zauważyłam cos dziwnego. Kiedy skończyłam tłumaczyć jeden fragment, zastępowały go inne litery. Wkrótce nabrałam wprawy i udało mi się całkiem nieźle zapamiętać alfabet. Nie musiałam co chwilkę zerkać do góry by zobaczyć jaka litera odpowiada jakiej, więc szło mi to o wiele sprawniej. Wkrótce przepisałam cały. O dziwo nie był on pisany w ,,poetycki” sposób więc wszystko od razu zrozumiałam. Rozszyfrowałam następujący tekst:

,,Jeśli możesz rozczytać tą stronę, oznacza to, że spoczywa na tobie pewien dar który objawi się podczas twojej wędrówki która została ci przepowiedziana. Ciąży na tobie pewien obowiązek, który musisz wypełnić. Wiem, że to wszystko wyda ci się śmieszne, lecz strzeż się.
                                                                                                                             K. Patomski”


                Wszystko wydawało mi się jednym wielkim żartem. Po co ktoś miałby przepowiadać moją przyszłość i jak? Chodź w ciągu ostatnich miesięcy przekonałam się, że wszystko jest możliwe. Przeczytałam jeszcze tekst kilka razy i w końcu w najbliższą niedziele postanowiłam zajrzeć do biblioteki w klanie i poczytać o  niejakim Patomskim. Wydawało mi się, że coś tam o nim na pewno znajdę. Nie byłam tylko pewna czego się spodziewać. Spojrzałam na kartkę na której zapisałam tekst ze strony z kamieniem. Prawie nic z tego nie rozumiałam, oprócz tego, że była tam zapisana jakaś historia.
                Spędziłam godzinę, próbując cokolwiek z tego zrozumieć. W końcu, po wielu próbach udało mi się coś z tego wyciągnąć. Dowiedziałam się, że powodem podzielenia się czarodziei w XIX wieku był właśnie ten kamień. Miał on nieograniczoną moc. Wybuchły kłótnie o to kto jest w jego posiadaniu. W końcu przywódcy obu współczesnych klanów zaczęli się nawzajem o to oskarżać. Następnie czarodzieje wybrali tego komu wierzą i w ten sposób powstały dwa osobne klany. Obecne położenie kamienia nie jest znane.
                ,,Świetnie”- pomyślałam- ,,Więc to przez ciebie teraz te wszystkie kłopoty?”
Te wszystkie zadręczenia, czemu moje życie musi być takie trudne przez te dwa klany zawdzięczam jakiemuś głupiemu kamieniu. Nagle w mojej głowie zrodził się pomysł. Gdyby udało mi się go odzyskać, mogłabym w jakiś sposób połączyć oba klany i wszystko stałoby się prostsze. Nie trzeba byłoby żyć w strachu, że za chwilę ktoś cię zabije jeśli nie nauczysz się potrzebnych zaklęć, nie musiałabym udawać, że nie jestem z Jamesem i wszystko stałoby się prostsze. Jednak z tego co wynikało dalej w tekście o wszystkich pułapkach i długiej drodze wydawało mi się próbą samobójczą.
                 W tym momencie przypomniałam sobie tekst skierowany do mnie i ten fragment o wędrówce i obowiązku. A jeśli chodzi o to, że mam znaleźć kamień? Wszystko wydawało mi się strasznie pokręcone, lecz powoli, stopniowo nabierało sensu. Moje myśli cały czas kłębiły się wokoło myśli o odnalezieniu kamienia. Postanowiłam nazajutrz porozmawiać o tym z Jamesem.
                                                                                   ***
                Siedziałam z na ławce pod drzewem w parku. Czekałam godzinę na Marę, która zapisała się na koło plastyczne. Nagle dosiadł się do mnie James na powitanie całując mnie w czoło po uprzednim sprawdzeniu czy nikt nas nie obserwuje.
-O czym chciałaś ze mną porozmawiać?- zapytał.
W szkole powiedziałam mu by spotkał się ze mną w parku, bo muszę z nim o czymś porozmawiać. Teraz wszystko mu opowiadałam zaczynając od kamienia a kończąc na dziwnej wiadomości i pomyśle o odzyskaniu kamienia. James chwilę się zastanowił po czym powiedział:
-Szczerze mówiąc nie wydaje mi się by był to dobry pomysł. Jesteś pewna, że o to chodzi?
-Na pewno- powiedziałam z powagą- Bo przecież o co innego? Tam jest napisane według mnie o tym dość wyraźnie. Chciałabym żebyś mi pomógł.
-Zobaczymy- uśmiechnął się i delikatnie pocałował mnie w czoło- Muszę już iść.
                PO tych słowach odszedł zostawiając mnie ze swoimi myślami których kłębiło się coraz więcej. Czułam się jakbym była zamknięta w klatce, której pręty stanowią myśli. Nie mogłam się od nich uwolnić, ale zawsze pozostawało jedno, chodź niewielkie wyjście. Coraz bardziej dochodziłam do wniosku, że tym wyjściem jest właśnie znalezienie kryształu. Tylko jak tego dokonać?
                Moje rozważania przerwała Mara która podbiegła do mnie obwieszczając, że możemy wracać do domu. Tym razem nie czekałyśmy na Leę i Kelsey ponieważ one poszły na zakupy. Do domu z moją przyjaciółką doszłam w milczeniu. Miałam wrażenie, że Mara zamieniła się w tykającą bombę która wybuchnie lada chwila zasypując mnie gradem pytań na które chciałam odpowiedzieć lecz nie mogłam. Poczułam jak oczy robią mi się mokre. Lecz nie mogłam pozwolić sobie na płacz. NIE tym razem.
                                                                                     ***
                Szłam z babcią i przyjaciółkami kamiennymi schodkami na co niedzielne spotkanie klanu. Kiedy stanęłyśmy w wejściu podszedł do nas gruby, niski i łysiejący facecik i poprosił bym ja Lea, Mara i Kelsey zostały chwilę dłużej. Niepewnie pokiwałyśmy głowami i skierowałyśmy się do Sali w której ćwiczyłyśmy.
                Na tej lekcji ćwiczyłyśmy do perfekcji poznane ostatnio zaklęcia. Obyło się bez przeszkód nie licząc tego, że za pierwszą próbą odczytania ukrytego tekstu Kelsey sprawiła, że ten znikł cały i przez pół godziny starała się to odwrócić.
                Kiedy lekcja dobiegła końca zostałam z przyjaciółkami tak jak nas proszono chwilę dłużej. Kiedy weszłyśmy do Sali była też tam babcia, lecz Malevolent gestem ręki kazał jej wyjść i poczekać na zewnątrz. Kiedy zostałyśmy same przemówił:
-Zapewne zastanawiacie się, czemu kazałem wam zostać dłużej, prawda?- zapytał- Chciałem was przed kimś przestrzec, przed pewną niewłaściwą osobą w waszej szkole, która może stanowić dla was pewne zagrożenie.
-Co to oznacza?- Zapytała zimno Kelsey obrzucając mężczyznę chłodnym spojrzeniem.
-Taka odważna i śmiała- powiedział Malevolent z chytrym uśmiechem- Szkoda tylko, że wszystko skończy się dla niej tak niefortunnie. A przeznaczenia nie da się oszukać, prawda?
-Nie chcę wiedzieć co mnie czeka, i jak na tą chwilę mnie to nie interesuje- wycedziła Kelsey- Nie udzielił mi pan odpowiedzi na moje pytanie.
                W tym momencie zaczęłam panikować. Jeśli mężczyzna ma na myśli to co mi się wydaje, to sytuacja była wprost masakryczna. W duchu modliłam się by moje obawy okazały się mylne.
-Myślę, że część już z was wie, co mam na myśli- czyżby zwracał się do… mnie?- W waszej szkole jest pewien chłopak z innego klanu. A mianowicie James Dauglas.
                Ok, jednak sytuacja jest tak okropna jak myślałam.

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przepraszam za to, że rozdział taki krótki mimo, że ten miał być dłuższy, oraz za prawie dwa tygodnie przerwy. PO prostu nie miałam weny lecz w końcu się ogarnęłam i zmusiłam do napisania. Rozdział mi się nie podoba ponieważ mam wrażenie, że wszystko strasznie poplątałam. NO ale cóż... Mam nadzieję, że był znośny i proszę o zostawienie komentarza. <3

niedziela, 24 lutego 2013

Rozdział 11

PODKŁAD


-Że co?- zapytałam przyjaciółki ze zdenerwowaniem.
-NO przecież przedemną tego nie ukryjesz- powiedziała ze śmiechem (No teraz to mnie zamurowało)- pewnie zawaliłaś jakiś sprawdzian, i boisz się powiedzieć o tym rodzicom.
-Co? Nie! To znaczy tak, oczywiście, że tak!- Miałam wrażenie, że brzmię mało przekonująco.
                Mara miała cos odpowiedzieć, lecz na salę weszła jedna z pielęgniarek i powiedziała, że muszę już iść.
-No to zobaczymy się wieczorem, cześć!- Powiedziałam z uśmiechem do przyjaciółki i wyszłam przed szpital i zamówiłam taksówkę. Mój transport przyjechał piętnaście minut później. Wsiadłam do auta i kilkanaście minut później byłam w domu.
                Kiedy przekroczyłam próg domu pierwsze co zrobiłam to poszłam na górę i wyciągnęłam się na łóżku.
-Mało brakowało- mruknęłam i padłam na twarz. Po chwili zasnęłam.

                                                                               ***
                                                                   Perspektywa Jamesa

                Stałem w parku czekając na Niego. Trzymając w kieszeni obracałem się nerwowo rozglądając na boki.
-Nareszcie jesteś- usłyszałem męski głos za moimi plecami- Masz informacje których potrzebuję?
-Tak- odparłem, lecz zanim sięgnął po kartkę z informacjami dodałem- Dam ci ją, ale muszę mieć pewność, że dziewczynie nic się nie stanie.
                Mężczyzna spojrzał na mnie mrużąc groźnie oczy. Jednak ja zignorowałem to obrzucając go chłodnym spojrzeniem.
-Czyżby nagle zaczęło ci na niej zależeć?- Zapytał mnie rozzłoszczonym i jadowitym głosem.
-Nazwij to sobie jak chcesz- powiedziałem zimno- A teraz pozwolisz, że sobie pójdę skoro dałem ci to co chciałeś.
                Odwróciłem się i odszedłem zostawiając osłupionego mężczyznę za sobą. Zaciskałem zęby z gniewu. Skręciłem w boczną uliczkę, prowadzącą do mojego domu. Pół godziny później byłem na miejscu. Ze złością otworzyłem drzwi i od razu poszedłem do mojego i tam zatrzaskując za sobą drzwi. Oparłem się plecami o ścianę i schowałem twarz w dłoniach.
-W co ty się wpakowałeś James- powiedziałem do siebie.
                Chwile później coś przykuło moją uwagę. W biblioteczce koło okna zauważyłem pewną książkę, którą nie pamiętam abym posiadał. Podszedłem i wziąłem ją do ręki. Była niezwykle ciężka i zakurzona. Ilość stron była zbliżona do ich ilości w słowniku ortograficznym. Na jej ciemnobrązowej okładce, porozmieszczane były ciemnozłote symbole. Zmarszczyłem brwi i zacząłem kartkować księgę. Była zapisana w dziwnym języku, zresztą jak wszystkie książki w miejscu spotkać klanu gwiazdy (Ten termin wbiła mi do głowy Rose). Przewracając kartki starając się co kolwiek zrozumieć. Zatrzymałem się na jednej z ostatnich stron. W lewym górnym rogu przypięte było zdjęcie purpurowego kamienia. Wydawało mi się, że gdzieś go już kiedyś widziałem. Włożyłem pomiędzy te stronnice kartkę, by później do tego wrócić i rozczytać.
                 Zamknąłem księgę i schowałem pod materac. Postanowiłem, że nikomu o tym nie powiem (No może oprócz jednej osoby). Nie wiedziałem jak książka się tu znalazła. Byłem prawie pewny, że nie wróży to nic dobrego. Chciałem zapomnieć o zaistniałej sytuacji. Jednak ta sprawa nie dawała mi spokoju do końca dnia.
                                                                                 ***
                                                                      Perspektywa Rose

                W niedzielę byłam już z Marą po lekcjach i zbiegałyśmy na dół by z babcią pojechać do miejsca spotkać klanu. Zresztą jak w każdą niedzielę. Po drodze zabierałyśmy też zawsze Leę i Kelsey.
-Jesteśmy gotowe- krzyknęłam z dołu stojąc już z Marą w kurtkach.
chwilę później dołączyła do nas babcia i wsiadłyśmy do samochodu i pojechałyśmy po siostry.
-Cześć- powiedziały razem wsiadając do samochodu.
                Powitałam je skinieniem głowy. Nie odzywałyśmy się przez resztę drogi. Nie rozumiałam tego. W szkole nie da się nas prawie uciszyć, ale w każdą niedzielę jak jedziemy samochodem jest taka cisza jakby nas nie było.
                Zeszłyśmy na dół po schodkach i kiedy babcia usiadła przy stole wraz z innymi czarodziejami ja, Mara, Lea i Kelsey zostałyśmy jak zwykle zaproszone gestem reki przez naszego nauczyciela do pokoju obok. Jak zawsze nie mogłam się nadziwić temu pomieszczeniu. Zamiast ścian były tam półki z książkami (Większość kompletnie bezużyteczna, co widać było już po tytułach typu ,, Jak sprawić by twój pies lewitował!” czy ,,jak zostać Yeti? Poradnik dla czarodziei-eskimosów”) a na środku stał wielki stół. Zamiast kamiennej podłogi jak w innych pomieszczeniach tu rosła trawa. Nie wiedziałam jak to jest możliwe, skoro pod nią była lita skała. W powietrzu unosiły się różne symbole i kolorowe ogniki które miały kolor zależny od nastroju osoby najbliżej ich. Kilka razu udało mi się nawet dostrzec wróżkę w gałęziach drzewa które rosło w tej Sali.
                Usiadłyśmy przy stole podczas gdy nasz rudowłosy nauczyciel rozpoczął kolejny wykład.
-Dziś zajmiemy się dwoma rzeczami- powiedział- Zamianą w istotę niewidzialną- ducha, oraz odczytywaniem ukrytych symboli. No więc zaklęcie zamiany w ducha wynalazł…
                Tu już go jak zwykle nie słuchałam. Mój umysł włączał się dopiero wtedy gdy przechodziliśmy do części praktycznej.
-NO więc kiedy przemienicie się w ducha nikt was nie będzie widzieć- Tu już przestawiłam się na ,,tryb czuwania”- Będziecie widoczne tylko dla osoby której udzielicie na to pozwolenie. Aby przybrać postać w ducha należy skupić się na formie jaką chce się przybrać. Tym razem na postacie niematerialnej. Należy oczyścić umysł ze wszystkich myśli, a następnie delikatnie pochylić się do przodu, by unieść się w powietrze.
                Zrobiłam wszystko zgodnie z instrukcją i chyba mi się udało bo poczułam, jak unoszę się delikatnie w powietrze. Nie widziałam również przyjaciółek, co świadczyło o tym, że im się udało.
Nauczyciel rozglądając się po pokoju rozkazał nam z powrotem wrócić do normalnej postaci i powiedział nam jak to zrobić.
-Świetnie- nauczyciel zatarł dłonie- a teraz jak odczytać ukryte symbole.
Wróciłam do gry w buble na telefonie pod stołem podczas gdy  nauczyciel mówił o tym jak prawidłowo przejechać ręką nad księgą.
                                                                                            ***
                Następnego dnia po szkole chodziłam po mieście gdy wpadłam na Jamesa.
-cześć- powiedział z uśmiechem- mogę cię o coś prosić?
-Tak jasne- powiedziałam marszcząc brwi.
-NO ale nie tutaj- po tych słowach James zaciągnął mnie do jednej z prawie pustych kawiarni na rogu.
                Usiedliśmy przy jednym z małych dwuosobowych stolików pod ścianą i James wyciągnął z torbą grubą księgę.
-Co to?- zapytałam przyglądając się jej nietypowej okładce.
-Sam chciałbym wiedzieć- powiedział wzruszając ramionami- spójrz na to.
                James zaczął szybko kartkować książkę, lecz mogłam zobaczyć język w jakim ona jest zapisana. Blondyn zatrzymał się na jednej z ostatnich stron na której była fotografia jakiegoś kamienia. Nigdy go nie widziałam, ale sądząc po minie Jamesa było to dość ważne. James przewinął jeszcze tą stronę. Następna strona była pusta.
-Wydaje mi się to dziwne, że ktoś zostawił całą stronę pustą, nie sądzisz?- zapytał mnie James.
-Myślę, że mogę ci pomóc- powiedziałam z uśmiechem wpadając na pewien pomysł.
-Spotkajmy się u mnie o 16- powiedział po czym podał mi adres.
                Pożegnałam się z nim i poszłam w stronę domu. Kiedy weszłam do pokoju spojrzałam na zegarek. Miałam godzinę. Zeszłam na dół i szybko zjadłam jakiś jogurt. Spojrzałam na zegarek. Miałam jeszcze trochę czasu, lecz postanowiłam już pójść założyć kurtkę by się nie spóźnić, a sądząc po adresie będę szła jakieś 20 minut. Chwilę później byłam już na dworze i zmierzałam w stronę domu blondyna. Idąc parkiem otoczona przez zimowy krajobraz żałowałam, że zima trwa tak długo. Nie mogłam już doczekać się wiosny, chodzenia w bluzach a nie grubych puchowych kurtkach oraz budzenia przez ptaki a nie budzik.
                Chwilę później stałam przed domem Jamesa. Nacisnęłam dzwonek i cierpliwie czekałam pod drzwiami. Chwilę później otworzył mi James.
-Cześć- powiedział i uśmiechnął się- wchodź.
Gestem ręki zaprosił mnie do środka. Miał skromnie urządzone mieszkanie. Hol niewiele różnił się od naszego, nie licząc obrazu wiszącego naprzeciwko wejścia.
-Chyba wiem, jak mogę ci pomóc w sprawie książki- odezwałam się.
-Chodź do salonu- powiedział i łapiąc mnie delikatnie za rękę zaprowadził do pomieszczenia.
                W salonie byłą biała posadzka i blado-błękitne ściany. Na środku stała czarna kanapa i fotel ustawione naprzeciwko telewizora. Przed nimi stał niewielki, szklany stolik do kawy. Na nim leżała książka którą James pokazał mi w kawiarni. Usiedliśmy na kanapie, a James otworzył książkę, na pustych stronach.
-Domyślam się- zaczęłam- że na tych stronach jest ukryty tekst.
                Nie byłam pewna w stu procentach, lecz nic nie zaszkodziło spróbować. Skupiłam się i gestem płynnym gestem przejechałam ręką nad kartką muskając jej stronice delikatnie palcami. Po chwili na stronach zaczęły się pojawiać złote litery, tak jakby pisała je niewidzialna ręka. Trwało to minutę. Przyjrzałam się napisom. Połowa tekstu wyglądała na normalny alfabet. Reszta to był język w jakim zapisana byłą książka.
-To alfabet- powiedziałam z uśmiechem- Można to wszystko przetłumaczyć.
-Tu nic niema- odezwał się James marszcząc czoło.
-Tu przecież wyraźnie widać litery- Byłam wyraźnie zdziwiona- Nie widzisz?
Wykonałam taki ruch jakbym chciała podkreślić tekst który pojawił się na stronie. Jednak po chwili wpadłam na pomysł. Wyjęłam z kieszeni telefon i zrobiłam zdjęcie stronie. Ku mojemu zdumieniu na zdjęciu nie było nic widać.
-Dziwne- mruknęłam.
-Ty je widzisz?- zapytał James przyglądając mi się z ciekawością.
-No tak- wzruszyłam ramionami- Tu jest wyraźnie napisany alfabet nasz, oraz ten ,,książkowy”. Mogę go przepisać, bo to znacznie ułatwi sprawę. Albo od razu przetłumaczyć.
-Jeśli byś mogła- powiedział James całując mnie w czoło- Znacznie by to ułatwiło sprawę.
                Po tych słowach James dał mi książkę, a ja wsunęłam ją do torby.
-Postaram ci już jutro ją oddać- powiedziałam kiedy stałam już w drzwiach.
-dziękuję- powiedział i delikatnie mnie przytulił.
-To do jutra- powiedziałam i pomachałam mu idąc już w stronę domu.
Kiedy szłam parkiem wpadłam na pewną osobę, i zawartość torebki wysypała mi się na ziemię.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------

Pisząc ten rozdział w ogóle nie miałam weny, więc jest jaki jest. A do tego wszystkiego pokłóciłam się z przyjaciółką, więc nie miałam humoru i nie chciało mi się pisać, no ale w końcu się ogarnęłam i napisałam.
Rozdział dedykuję wszystkim czytelnikom.

P.S Natępnym razem postaram napisać się dłuższy ;/

Bardzo proszę o komentarze, bo to naprawdę wiele dla mnie znaczy.