poniedziałek, 3 czerwca 2013

Moje pojedyńcze opowiadanie


Strugi deszczu spływały mi po twarzy jak łzy. Ograniczały mi również widoczność do co najwyżej dwóch metrów. Spomiędzy spadających kropel z wysiłkiem mogłam dostrzec światła jadących samochodów. Wyglądało to jak oczy, wyglądające z otchłani, w której teraz się znajdowałam. W otchłani rozpaczy. Dookoła, jak na luty przystało leżał śnieg, co tylko sprawiało, że mój humor był jeszcze gorszy. Byłam pogrążona w takim smutku, że nawet łzy nie chciały płynąć po mojej twarzy. Czułam się jakbym byłą rozdarta na dwie części. Jedna chciała uciec od tego wszystkiego a druga chciała by czas się po prostu zatrzymał i dał mi czas na płakanie, oraz poukładanie myśli. Jednak żadna z tych rzeczy nie była możliwa. Nie miałam możliwości wyboru. Czułam się jak w zamkniętej, ciasnej klatce której pręty tak bardzo mnie przytłaczają i ograniczają ruchy.
                Trzymając w drżących rękach czarną parasolkę szłam prosto przed siebie. Mój płaszczyk w dokładnie tym samym kolorze powiewał na wietrze. ,,Dziś ten dzień” myślałam sobie cały czas. Dokładnie rok temu ,,to” się stało. Ta myśl wciąż nie dawała mi spokoju. Cały czas krążyła w mojej głowie, jak przyczajony tygrys, który ma w odpowiednim momencie zaatakować. A ja nie miałam możliwości ucieczki. Moja mama powiedziałaby mi pewnie ,,Nie patrz wstecz. Patrz się na przód i dbaj o to co ma się wydarzyć.”. Jednak dziś jest rocznica jej śmierci. Jej oraz mojego taty.
                Miałam czternaście lat, kiedy rok temu wróciłam do domu, i zamiast rodziców dostrzegłam babcię siedzącą w fotelu. Kiedy poinformowała mnie o ich wypadku całe moje życie straciło sens. Ta informacja spadła na mnie i przytłoczyła. Czułam się tak, jakbym była uwięziona pod wodą, nie mogąc oddychać i tylko rozpaczliwie machając rękami próbując wypłynąć na powierzchnię. Nie wypłynęłam aż po dziś dzień. Teraz, kiedy szłam na cmentarz i przypominałam sobie ten dzień wspomnienia prawie dosłownie mnie ,,zaatakowały”. Było to uczucie zbliżone do tego, kiedy ktoś wali cię mocno w brzuch, a ty wiesz, że nie możesz się skulić. Tylko czy dobrze robiłam tłumiąc w sobie to wszystko?
                Kiedy zbliżałam się do bramy cmentarza, byłam przemoczona i przemarznięta. W drżących dłoniach nadal kurczowo trzymałam się parasolki która w jakiś sposób chroniła mnie przed wiatrem wiejącym mi prosto w twarz. Miałam wrażenie, jakby dzisiejsza pogoda była odzwierciedleniem moich dzisiejszych emocji i uczuć. Na dworze było zimno, smutno i ponuro. Lepszej pogody sobie człowiek nie mógł wyobrazić.
                Kiedy doszłam do bramy, gwałtownie się zatrzymałam. To miejsce przywołuje wiele wspomnień. Pamiętam, jak kiedyś odwiedziłam ten cmentarz w Dzień Zmarłych, wraz z rodzicami. Miałam wtedy osiem lat, kiedy przyszliśmy zapalić znicz na grobie babci. Rozpłakałam się wtedy i powiedziałam mamie, że boję się, że pewnego dnia stracę i ich. Mama odparła na to, że wraz z tatą nigdzie się nie wybierają i zostaną ze mną tak długo jak tylko jest to możliwe. A ja wtedy uwierzyłam, że człowiek ma na to jakiś wpływ, jakby mógł zapanować nad śmiercią. Delikatnie przesunęłam dłonią po zimnych, żelaznych prętach bramy cmentarnej. Czy zdołam tam wejść i stanąć nad grobem jak gdyby nic? Nie miałam pojęcia, jak ten dzień potoczy się dalej. Patrząc w dal cmentarza poczułam jak łzy spływają mi po twarzy. Po krótkiej chwili wahania, zrobiłam krok za bramę. A potem następny.
                Rozejrzałam się dookoła, po tych wszystkich grobach mnie otaczających. Gdzieś tu, w jednej z tych wąskich alejek leżeli pochowani moi rodzice. Drogę nad ich grób znałam na pamięć. Po ich śmierci, przychodziłam tu z babcią prawie codziennie. Mimo, że upłynął już rok czułam się dokładnie tak samo jak tego samego dnia kiedy zginęli.
                Unosząc delikatnie głowę do góry ruszyłam między alejkami. Kiedy doszłam do grobu, uklękłam przed nim i zapaliłam znicz. Kiedy delikatnie go postawiłam na granitowej płycie, po prostu siedziałam i patrzyłam się w płomień migoczący na tym ponurym tle. Jak niewielkie światełko nadziei. Jak światło, w ciemnym tunelu. Zastanawiałam się, czy i dla mnie jest jakaś szansa, by zapomnieć o tym wszystkim co się wydarzyło, i zacząć życie od nowa. Bez zmartwień, trapień czy smutków.
                Nie wiem, ile siedziałam nad grobem. Pół godziny? Godzina? Bez względu na to postanowiłam wstać i zacząć wracać do domu. Jednak kiedy podniosłam się na nogi i miałam zrobić krok do przodu poślizgnęłam się na lodzie który pokrywał ten chodnik. Upadłam do tyłu i poczułam przenikliwy ból z tyłu głowy. Zdążyłam jeszcze zobaczyć kobietę i mężczyznę mówiących mi ,,Wszystko będzie dobrze, zaufaj nam.”. Byli to moim rodzice. Miałam zamiar podnieść się i rzucić się im na szyję, lecz ciało miałam jak sparaliżowane. W tym momencie mój tata pochylił się, i delikatnie pogłaskał mnie po policzku. Jedyne co poczułam, to podmuch zimnego wiatru. Potem zapanowała kompletna ciemność.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przepraszam, że prawie miesiąc nic nie dodałam. Kilka razy próbowałam usiąść do rozdziału 15, ale wystarczy, że napiszę kilka akapitów to zaraz je kasuję bo mi się nie podobają. Do tego wszystkiego jest koniec roku szkolnego więc nauczyciele obrali sobie za cel zniszczenia średniej uczniów robiąc po kilka sprawdzianów tygodniowo. Więc po prostu siedzę, i się uczę. Dopiero wczoraj wchodzę na bloga, i patrzę, że tak długo nic nie dodałam. Dlatego postanowiłam dodać to moje krótkie opowiadanie, które już dość dawno pisałam. Mam nadzieję, że niedługo napiszę ten piekielny, 15 rozdział. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz