wtorek, 19 marca 2013

Rozdział 13





                Siedziałam na łóżku opierając brodę na kolanach. Na uszach miałam słuchawki w których leciała cicho Adele. Zastanawiałam się, czemu prawie wszystkie jej piosenki muszą być o nieszczęśliwej miłości. Niekoniecznie poprawiało mi to humor, ale jednak pocieszająca byłą myśl, że ktoś ma chociaż problemy zbliżone do moich. Zaczęłam pogrążać się we wspomnieniach jakie to moje życie było proste zaledwie cztery miesiące temu. Wtedy do moich największych problemów należał dylemat typu ,,Co kupić przyjaciółce na urodziny?”. A teraz głowiłam się jak ukryć przed przyjaciółkami, że nic mnie nie łączy z Jamesem. Zresztą nie tylko przed nimi.
                Poczułam jak po moim policzku spływa łza. Mocno zacisnęłam oczy i przycisnęłam palce do skroni próbując wepchnąć negatywne myśli w najgłębszą część mojego umysłu. Kilka razu udało mi się na chwilę o nich zapomnieć. Lecz zwykle powracały w najmniej odpowiednim momencie. Chwilami czułam, jakby całe moje życie miało się zawalić. Zwykle w takich chwilach moją jedyną podporą były przyjaciółki. Zawsze mogłam im się zwierzyć i o wszystkim opowiedzieć. Lecz teraz było to wręcz niemożliwe. Czułam, że jeszcze chwila a stracę i je.
                Spojrzałam na zegarek który wskazywał godzinę 22:00. Poczułam jak burczy mi w brzuchu. To pewnie dlatego, że od kilku godzin nic nie jadłam. Po cichu wyszłam z pokoju by nie obudzić Mary, która od pół godziny już spała. Kiedy zeszłam do kuchni nikogo tam nie zastałam. Otworzyłam lodówkę i wyjęłam pierwszy jogurt z brzegu. Wypiłam cały w kilku łykach i podeszłam do kalendarza by sprawdzić datę. Za trzy dni walentynki.
-NO to będzie ciekawie- mruknęłam mało entuzjastycznie.
                Nie byłam zwolenniczką tego święta. Nie wiedziałam, czemu wszyscy tak podniecają się tym świętem. Chcąc nie chcąc poszłam na górę do swojego pokoju. Miałam zamiar wcześniej położyć się spać, bo jutro poniedziałek. Poszłam na górę, przebrałam się w piżamę i położyłam. PO chwili zasnęłam.
                                                                                    ***
                 W związku z nadchodzącymi walentynkami w szkole zapanowała dziwna atmosfera. Dziewczyny nie potrafiły mówić o niczym innym jak o tym, jak mają zamiar spędzić to święta. Tablice ogłoszeniowe w szkole nie zawierały prawie żadnych innych informacji niż o zbliżających się walentynkach. Zaczęło mnie to mocno irytować.
                Z Jamesem mogłam porozmawiać już tylko na lekcjach matematyki. Jednak termin ,,rozmowa’’ był tu mocno naciągnięty ponieważ co najwyżej pisaliśmy na kartce by nauczycielka nie zwracała nam uwagi i by Mara niczego nie podejrzewała. Teraz moje życie prawie w całości opierało się właśnie na tym. Nie muszę chyba mówić jak jest mi trudno.  A do tego wszystkiego Mara już kilku krotnie próbowała przekonać mnie bym poprosiła nauczycielkę o przesadzenie. A ja za każdym razem tłumaczyłam jej, że na matematyce mi raczej nic nie grozi.
-Lea, co sądzisz o tych całych walentynkach?- zapytałam stojąc z Leą na korytarzu.
-Sądzę, że ludzie robią z tego zbyt wielkie halo- powiedziała- Ja osobiście nie przepadam za tym świętem.
                Przytaknęłam jej. Miałam zamiar wyrazić swoje zdanie lecz poczułam na sobie czyjś wzrok. Odwróciłam głowę niby od niechcenia i ujrzałam Jamesa opierając się nonszalancko o ścianę i lekko, prawie niewidocznie ruszając głową jakby chciał bym do niego podeszła.
-Poczekaj, muszę iść do łazienki- wymyśliłam po prostu wymówkę tysiąclecia.
                I nie czekając na odpowiedź poszłam w stronę Jamesa omijając go obojętnie i skręcając w boczny korytarz. Miałam nadzieję, że wie o co mi chodziło. Chwilę później doszedł do mnie.
-Nadal chcesz znaleźć kamień?- zapytał wsadzając ręce do kieszeni i patrząc na mnie pytająco.
-Oczywiście, że chce- powiedziałam- Po to tłumaczyłam ten tekst, błagałam cię byś mi pomógł by teraz się wycofać? Jeśli tak myślisz, to jesteś w błędzie.
-Tak myślałem- wetchnął- pomogę ci.
-Dziękuję- pocałowałam go w policzek-Kiedy zaczynamy?
-Aż tak ci śpieszno- uśmiechnął się pod nosem- Poszukałem kilku informacji, mogą się przydać.
                James podał mi zapisaną kartkę. Kiedy wszystko odczytałam.
-W Arizonie?- zapytałam unosząc brew- W wielkim kanionie?
-Dokładnie w jaskini w wielkim kanionie- uśmiechnął się drwiąco pod nosem, co strasznie mnie zirytowało.
-Nawet jeśli to i tak mam zamiar go odnaleźć- powiedziałam a ten głupkowaty uśmiech zlazł mu z twarzy- A poza tym, te twoje informacje mogą okazać się błędne.
-NA pewno są prawdziwe- I znowu ten irytujący uśmiech- Spójrz.
                Tym razem podetknął mi pod nos karteczkę z tekstem który przetłumaczyłam z książki. Przeczytałam wszystko kilka razy, lecz nie znalazłam w tym nic dziwnego.
-Co to ma do rzeczy?- zapytałam.
-Przeczytaj pierwszą literę z każdego wersu.
                Rzeczywiście. Litery utworzyły słowa ,,Kanion”, ,,Arizona” oraz  ,,Jaskinia”. Spojrzałam na Jamesa który uśmiechał się triumfująco pod nosem.
-A rozpracowałeś geniuszu o jaką jaskinię chodzi- Przewróciłam oczami- Bo to akurat by się nam przydało.
-Domyślam się, że o jak największą, i jak najmniej zbadaną- powiedział z uśmiechem.
                Uśmiechnęłam się pod nosem. Myślałam, że to ja zawsze idę po najmniejszej linii oporu.
-Jak do tego doszedłeś?- zapytałam ze śmiechem.
-Minęło trochę czasu- zaśmiał się mierzwiąc mi włosy.
-Muszę już iść, bo Lea zacznie coś podejrzewać- pocałowałam go w policzek i oddaliłam się w stronę przyjaciółki.
                Rozmowa się nie kleiła. Trochę porozmawiałyśmy o walentynkach i poobgadywałyśmy nauczycieli. Lecz widać po nas było, że nie mamy ochoty na kontynuowanie rozmowy z nieznanych powodów. Moje myśli cały czas krążyły wokół kamienia oraz tego co się wydarzy w ciągu najbliższych dni.
                Dwie ostatnie lekcje minęły w miarę spokojnie. Do domu wracałam sama bo Lea i Kelsey miały zajęcia dodatkowe, a Mara na mieście kurs gry na gitarze. Kiedy pożegnałam się z Marą przy szkole i straciłam ją z oczu za rogiem, poczułam jak ktoś obejmuje mnie ramieniem.
-Ciekawe skąd wiem, że to ty- powiedziałam z uśmiechem i odwróciłam się stronę Jamesa.
                James nie odpowiedział tylko uśmiechnął się i pocałował mnie w czoło.
-Co ty na to, abyśmy poszli do jakiejś kawiarni?- zapytał.
-Mara by się zdziwiła gdyby wróciła i zobaczyła, że mnie nie ma- westchnęłam- lawina pytań byłaby nieunikniona.
-To może poszłabyś ze mną jak wróci?- Nie dał za wygraną- Wymyśliłabyś coś przecież.
-OK, zgadzam się- powiedziałam- Ale wiedz, że robię to tylko dlatego bo wiem, że nie dasz teraz spokoju.
-I dobrze myślisz- powiedział z uśmiechem.
                Roześmiałam się. James naprawdę wiedział jak poprawić mi humor. Było to dla mnie miłą odmianą, bo przecież mój humor w ciągu poprzednich dni był wręcz okropny, delikatnie mówiąc.
-Zadzwonię do ciebie- powiedział kiedy staliśmy przed moim domem.
                Pożegnałam się z nim i weszłam do domu. Pierwsze co zrobiłam do poszłam do pokoju i z szuflady z biurka wyciągnęłam mój pamiętnik. Od kilku miesięcy nic w nim nie pisałam. Teraz, czekając na Marę spróbowałam wszystko streścić. Opisanie wszystkiego co się wydarzyło, zajęło mi z trzy godziny, ponieważ skończyłam kiedy Mara weszła do pokoju.
-Co piszesz?- zapytała z uśmiechem siadając u siebie na łóżku.
-Pamiętnik- powiedziałam odwracając się w jej stronę- Trochę go zaniedbałam.
                Wstałam od biurka zostawiając otwarty pamiętnik na wierzchu.
-Jak było?- zapytałam- Mam nadzieję, że kiedyś nauczysz mnie grać, bo przy tobie wypadam na totalne beztalencie.
-Skąd dziś ten dobry humor?- zapytała a jej uśmiech coraz bardziej się poszerzał.
-Sama nie wiem- powiedziałam i w tym momencie zadzwonił mój telefon- Poczekaj, muszę odebrać.
                Wyszłam na korytarz, by móc w spokoju porozmawiać. Tak jak myślałam, dzwonił James. Umówiłam się z nim za piętnaście minut przed bramą parku.
-Mara, muszę wyjść- powiedziałam.
-Jasne, poczekam- powiedziała z uśmiechem- Gdziekolwiek idziesz baw się dobrze.
                Tu tknęło mnie wielkie poczucie sumienia. Mara była dla mnie taka dobra, chodź wiedziała, że mam przednią sekrety.
-Dziękuję- powiedziałam- Niedługo wrócę.
PO tych słowach wyszłam z pokoju. Szybko ubrałam kurtkę i wyszłam na zewnątrz. Całe szczęście świeciło słońce i nie było mrozu.
                Szłam z pięć minut. Kiedy doszłam na miejsce James już stał obok bramy. Kiedy szłam w jego stronę uśmiech od razu pojawił mi się na twarzy. Musiałam uważać, by nie wybuchnąć śmiechem. Jakieś dziesięć metrów za Jamesem stała trzy-osobowa grupka dziewczyn które szeptały między sobą i patrzyły się na blondyna. Kiedy do niego podeszłam i się przytuliłam miny im zrzedły.
-To gdzie idziemy?- zapytałam zaciekawiona.
-Niespodzianka- odparł i mrugnął do mnie.
-Mam zacząć się bać- zapytałam ze śmiechem.
-Niekoniecznie- zaśmiał się- Skąd dziś u ciebie taki dobry humor? Prawie cię nie poznaję.
                Wzruszyłam ramionami i pocałowałam go w policzek.
-Teraz zupełnie cię nie poznaje- zaśmiał się- Jeszcze wczoraj byłaś strasznie przygnębiona a teraz tryskasz optymizmem.  To chodź, idziemy.
James objął mnie ramieniem, a ja niby od niechcenia spojrzałam się do tyłu. Tamta grupka dziewczyn wyglądała jakby miała się zaraz rozpłakać. Kiedy odwróciłam się powrotem, James również spojrzał do tyłu by zobaczyć na co się patrzyłam.
-Zazdrosna?- zapytał i wyszczerzył zęby w tym swoim głupim uśmiechu.
-A żebyś wiedział- zaśmiałam się.
-Kim jesteś i co zrobiłaś z Rose?
-Mój dobry humor ci nie pasuje?- zapytałam z uśmiechem.
-Po prostu zachowujesz się tak, jakbyś nie była sobą. Ale pasuje mi to.
                Później szliśmy w milczeniu. W końcu doszliśmy do niewielkiej pizzerii.
-To tutaj?- zapytałam.
-Tak- odparł otwierając przede mną drzwi.
 Restauracja byłą przytulnie urządzona. Stało tutaj około pięć niskich stolików.  Nie było krzeseł, tylko kolorowe pufy.  Podłoga jak i ściany były z ciemnego drewna. Jedyne źródła światłą to były lampki ustawione na stolikach, oraz wpadające przez jedno wielkie okno. Nie było dużo osób. NA podłodze leżał wielki czerwony dywan w złote wzory. Na ścianach wisiały obrazy przedstawiające głównie martwą naturę. Mi przypadł do gustu obraz przedstawiający półmisek z winogronami. Spodobał mi się również z rudowłosą dziewczynką głaszczącą kota. Było w tym obrazie coś, co mnie zaintrygowało. Może łzy spływające po twarzy dziewczynki, w czym przypominała mi mnie.
                James zaprowadził mnie do stoliku przy oknie. Dopiero teraz poczułam jak intensywnie pachnie tu pizzą. Zawsze lubiłam jej zapach. Nie wiedziałam czemu. James wziął ode mnie kurtkę, i powiesił na wieszaku.
-Co zamawiasz?- zapytał.
Razem wzięliśmy dużą margarittę (Od autorki: Przepraszam, ale nie wiem jak to się pisze ;() na spółkę. Nie trzeba było długo na nią czekać. Po dziesięciu minutach kelnerka nam ją przyniosła.
-Smacznego- powiedziałam z uśmiechem.
                Jedząc rozmawialiśmy na wiele różnych tematów. Począwszy od szkoły do ulubionej potrawy. James opowiedział mi również wiele o sobie. Na początku się zdziwiłam. Do Jamesa nie było podobne by ujawniać wiele informacji na swój temat. Jednak nic nie powiedziałam i przysłuchiwałam się mu.
                Kiedy skończyliśmy jeść James odprowadził mnie pod dom.
-Do jutra- powiedział i delikatnie mnie pocałował.
-Do jutra- odparłam z uśmiechem i w dobrym humorze weszłam do domu.
Przekraczając próg nie usłyszałam głosu żadnego z domowników. Przypomniałam sobie, że rodzice jak i babcia są przecież w pracy. Zastanawiało mnie tylko to, gdzie jest Mara. Chwilę stałam w holu i nasłuchiwałam, lecz nie doszły do mnie żadne odgłosy.
                Nie zważając na to poszłam na górę. Kiedy weszłam do swojego pokoju, zobaczyłam Marę klęczącą na podłodze. Nad… Moim pamiętnikiem. Od razu przypomniałam sobie, że zostawiłam go na wierzchu.
-Musiałam- powiedziała cicho patrząc na mnie oczami pełnymi łez- Jak mogłaś?

-------------------------------------------------------------------------------------------------

Jest kolejny rozdział!!! ^-^
Miałam dodać ten rozdział pięć dni temu, ale odcięło mnie od neta którego na laptopie nadal nie mam, więc rozdział przeniosłam na komputer stacjonarny. Jestem poszkodowana xD
No ale wracając do rozdziału. Ogólnie nie zaliczam go do najlepszych. Gdy go pisałam, wena kompletnie mnie opuściła. NO ale mam nadzieję, że sie spodoba :)
Zapraszam do czytania i komentowania :D

P.S Dałabym podkład, ale na komputerze stacjonarnym ,,brakuje wtyczek" i nie mogę oglądać filmów na youtubie. A dziś rano jeszcze mogłam...




piątek, 8 marca 2013

Rozdział 12

PODKŁAD


-Oj przepraszam!- wykrzyknęłam i zaczęłam zbierać wszystkie rzeczy.
-Rose?-Usłyszałam i podniosłam głowę.
-Kelsey?-  zapytałam zdziwiona- Co ty tu robisz?
-O to samo mogłabym zapytać ciebie- powiedziała przyglądając mi się uważnie- A to co?
                Spojrzałam w stronę w która powędrował wzrok czarnowłosej, lecz kiedy już miałam to zgarnąć było za późno. Chwilę później w dłoniach Kelsey znalazła się mosiężna księga. Dziewczyna zmarszczyła nos i kiedy już miała zacząć przewracać kartki delikatnie chwyciłam jej rękę.
-To nic takiego- odparłam- książka pożyczona od… od sąsiadki!- Wykrzyknęłam mocno speszona delikatnie biorąc książkę od przyjaciółki.
Sądząc po jej minie była mocno zdezorientowana. Zmarszczyła brwi i nos i zaczęła lustrować mnie wzrokiem. W duchu modliłam się, by nie zaczęła zadawać więcej pytań. Jednak czarnowłosa ku mojemu zdziwieniu po prostu się uśmiechnęła.
-Skoro tak to nie mam więcej pytań- zaśmiała się- Lecz pamiętaj, jakby coś się stało, to zawsze możesz mi powiedzieć, jasne?
                Energicznie pokiwałam głową i odwróciłam się na pięcie. Zaczęłam zmierzać w kierunku domu. Wiatr wiał mi prosto w twarz, a włosy latały na wszystkie strony. Nie przejmowałam się tym. Moje myśli krążyły właśnie wokół tego jak postępuje z przyjaciółkami. Czy to na tym polega przyjaźń? By mieć przed sobą wiele sekretów które zakrywa się banalnymi kłamstwami? Nie, na pewno nie. Lecz ja właśnie tak postępowałam. Jak widać nie znałam nawet definicji przyjaźni.
                Kiedy otwierałam drzwi domu, poczułam jak po mojej twarzy spływa łza i wszystko powoli staje się niewyraźne. Usłyszałam rozmowę rodziców w salonie więc od razu poszłam do swojego pokoju nie chcąc by ktoś widział moje łzy. O dziwo nie zastałam tu Mary. Położyłam się na łóżku i schowałam twarz w poduszce pozwalając lecieć łzą. Mijały minuty a ja leżałam na łóżku wypłakując się. Nie obchodziło mnie to, że poduszkę będę mieć całą w tuszu do rzęs. Teraz obchodziło mnie teraz to, by dać upust emocją które się we mnie kotłowały. Jak widać byłam złą przyjaciółką. Wręcz okropną. Mara, Lea ani Kelsey nigdy by mnie nie okłamały. A ja… Szkoda gadać.
                Nagle usłyszałam delikatne skrzypienie drzwi. Odwróciłam się i zobaczyłam Marę przyglądającą mi się z zatroskaną miną. Nim zdążyłam posłać jej słaby uśmiech ruda już znalazła się koło mnie i przyjacielskim gestem obejmowała mnie ramieniem.
-Rose, co się dzieje?- zapytała- Powiedz co ci leży na sercu.
-To nic takiego- odparłam raczej nie do końca przekonując przyjaciółkę bo zaraz odparła:
-Przecież widzę, że coś się dzieje- odparła- Widzę, jak za dnia starasz się zgrywać twardą i udajesz, że nic się nie dzieje. A w nocy słyszę twój cichy szloch. Nie chcę żebyś cierpiała. Ty zawsze byłaś dla mnie podporą. I teraz ja chcę być nią dla ciebie, ale musisz mi powiedzieć co się dzieje.
-Ja… nie mogę- cicho wyszeptałam- Chciałabym ci powiedzieć, ale to nie zależy tylko ode mnie. Dowiesz się prędzej czy później, obiecuję ci to. Nie wiem czy to będzie jutro, za tydzień czy miesiąc. Ale prędzej czy później wszystko ci opowiem. A jak na razie nie przejmuj się mną. Wiem, że jestem okropną przyjaciółką mając przed tobą sekrety, ale to jak na razie konieczne- spuściłam głowę a z oczy poleciało mi jeszcze więcej łez.
-Skoro tak chcesz- powiedziała przytulając mnie a mi zrobiło się odrobinę lżej na sercu- Pamiętaj, że zawsze możesz liczyć na mnie i pozostałe dziewczyny. Od tego są przyjaciółki, co nie?
                Pokiwałam głową posyłając jej uśmiech. Mara naprawdę była wspaniałą przyjaciółką. Ktoś taki jak ona to naprawdę skarb. Gdybym tylko ja potrafiła odwdzięczyć jej się tym samym…
                Zapadł wieczór. Mara położyła się wcześniej, a ja leżałam na łóżku czytając książkę. Kiedy upewniłam się, że przyjaciółka naprawdę zasnęła wyciągnęłam z torby książkę i usiadłam przy biurku. Otworzyłam na stronie z tajemniczym kamieniem w którą James włożył zakładkę i zaczęłam wszystko tłumaczyć krok po kroku i zapisywać na kartce. Powoli zaczęły się z mojego tłumaczenia wyjawiać zdania, które trudno było zrozumieć bo nie były pisane wprost. Czyli coś, czego ja nie nawiedziłam. I tak minęło mi kilka dobrych godzin. Kiedy całość byłą przetłumaczona, zobaczyłam jeszcze niewielkie pismo w prawym dolnym rogu na stronie z tajemniczym alfabetem.
                Zabrałam się do tłumaczenia i postanowiłam zapisać to na kartce. Kiedy wykonywałam tą czynność zauważyłam cos dziwnego. Kiedy skończyłam tłumaczyć jeden fragment, zastępowały go inne litery. Wkrótce nabrałam wprawy i udało mi się całkiem nieźle zapamiętać alfabet. Nie musiałam co chwilkę zerkać do góry by zobaczyć jaka litera odpowiada jakiej, więc szło mi to o wiele sprawniej. Wkrótce przepisałam cały. O dziwo nie był on pisany w ,,poetycki” sposób więc wszystko od razu zrozumiałam. Rozszyfrowałam następujący tekst:

,,Jeśli możesz rozczytać tą stronę, oznacza to, że spoczywa na tobie pewien dar który objawi się podczas twojej wędrówki która została ci przepowiedziana. Ciąży na tobie pewien obowiązek, który musisz wypełnić. Wiem, że to wszystko wyda ci się śmieszne, lecz strzeż się.
                                                                                                                             K. Patomski”


                Wszystko wydawało mi się jednym wielkim żartem. Po co ktoś miałby przepowiadać moją przyszłość i jak? Chodź w ciągu ostatnich miesięcy przekonałam się, że wszystko jest możliwe. Przeczytałam jeszcze tekst kilka razy i w końcu w najbliższą niedziele postanowiłam zajrzeć do biblioteki w klanie i poczytać o  niejakim Patomskim. Wydawało mi się, że coś tam o nim na pewno znajdę. Nie byłam tylko pewna czego się spodziewać. Spojrzałam na kartkę na której zapisałam tekst ze strony z kamieniem. Prawie nic z tego nie rozumiałam, oprócz tego, że była tam zapisana jakaś historia.
                Spędziłam godzinę, próbując cokolwiek z tego zrozumieć. W końcu, po wielu próbach udało mi się coś z tego wyciągnąć. Dowiedziałam się, że powodem podzielenia się czarodziei w XIX wieku był właśnie ten kamień. Miał on nieograniczoną moc. Wybuchły kłótnie o to kto jest w jego posiadaniu. W końcu przywódcy obu współczesnych klanów zaczęli się nawzajem o to oskarżać. Następnie czarodzieje wybrali tego komu wierzą i w ten sposób powstały dwa osobne klany. Obecne położenie kamienia nie jest znane.
                ,,Świetnie”- pomyślałam- ,,Więc to przez ciebie teraz te wszystkie kłopoty?”
Te wszystkie zadręczenia, czemu moje życie musi być takie trudne przez te dwa klany zawdzięczam jakiemuś głupiemu kamieniu. Nagle w mojej głowie zrodził się pomysł. Gdyby udało mi się go odzyskać, mogłabym w jakiś sposób połączyć oba klany i wszystko stałoby się prostsze. Nie trzeba byłoby żyć w strachu, że za chwilę ktoś cię zabije jeśli nie nauczysz się potrzebnych zaklęć, nie musiałabym udawać, że nie jestem z Jamesem i wszystko stałoby się prostsze. Jednak z tego co wynikało dalej w tekście o wszystkich pułapkach i długiej drodze wydawało mi się próbą samobójczą.
                 W tym momencie przypomniałam sobie tekst skierowany do mnie i ten fragment o wędrówce i obowiązku. A jeśli chodzi o to, że mam znaleźć kamień? Wszystko wydawało mi się strasznie pokręcone, lecz powoli, stopniowo nabierało sensu. Moje myśli cały czas kłębiły się wokoło myśli o odnalezieniu kamienia. Postanowiłam nazajutrz porozmawiać o tym z Jamesem.
                                                                                   ***
                Siedziałam z na ławce pod drzewem w parku. Czekałam godzinę na Marę, która zapisała się na koło plastyczne. Nagle dosiadł się do mnie James na powitanie całując mnie w czoło po uprzednim sprawdzeniu czy nikt nas nie obserwuje.
-O czym chciałaś ze mną porozmawiać?- zapytał.
W szkole powiedziałam mu by spotkał się ze mną w parku, bo muszę z nim o czymś porozmawiać. Teraz wszystko mu opowiadałam zaczynając od kamienia a kończąc na dziwnej wiadomości i pomyśle o odzyskaniu kamienia. James chwilę się zastanowił po czym powiedział:
-Szczerze mówiąc nie wydaje mi się by był to dobry pomysł. Jesteś pewna, że o to chodzi?
-Na pewno- powiedziałam z powagą- Bo przecież o co innego? Tam jest napisane według mnie o tym dość wyraźnie. Chciałabym żebyś mi pomógł.
-Zobaczymy- uśmiechnął się i delikatnie pocałował mnie w czoło- Muszę już iść.
                PO tych słowach odszedł zostawiając mnie ze swoimi myślami których kłębiło się coraz więcej. Czułam się jakbym była zamknięta w klatce, której pręty stanowią myśli. Nie mogłam się od nich uwolnić, ale zawsze pozostawało jedno, chodź niewielkie wyjście. Coraz bardziej dochodziłam do wniosku, że tym wyjściem jest właśnie znalezienie kryształu. Tylko jak tego dokonać?
                Moje rozważania przerwała Mara która podbiegła do mnie obwieszczając, że możemy wracać do domu. Tym razem nie czekałyśmy na Leę i Kelsey ponieważ one poszły na zakupy. Do domu z moją przyjaciółką doszłam w milczeniu. Miałam wrażenie, że Mara zamieniła się w tykającą bombę która wybuchnie lada chwila zasypując mnie gradem pytań na które chciałam odpowiedzieć lecz nie mogłam. Poczułam jak oczy robią mi się mokre. Lecz nie mogłam pozwolić sobie na płacz. NIE tym razem.
                                                                                     ***
                Szłam z babcią i przyjaciółkami kamiennymi schodkami na co niedzielne spotkanie klanu. Kiedy stanęłyśmy w wejściu podszedł do nas gruby, niski i łysiejący facecik i poprosił bym ja Lea, Mara i Kelsey zostały chwilę dłużej. Niepewnie pokiwałyśmy głowami i skierowałyśmy się do Sali w której ćwiczyłyśmy.
                Na tej lekcji ćwiczyłyśmy do perfekcji poznane ostatnio zaklęcia. Obyło się bez przeszkód nie licząc tego, że za pierwszą próbą odczytania ukrytego tekstu Kelsey sprawiła, że ten znikł cały i przez pół godziny starała się to odwrócić.
                Kiedy lekcja dobiegła końca zostałam z przyjaciółkami tak jak nas proszono chwilę dłużej. Kiedy weszłyśmy do Sali była też tam babcia, lecz Malevolent gestem ręki kazał jej wyjść i poczekać na zewnątrz. Kiedy zostałyśmy same przemówił:
-Zapewne zastanawiacie się, czemu kazałem wam zostać dłużej, prawda?- zapytał- Chciałem was przed kimś przestrzec, przed pewną niewłaściwą osobą w waszej szkole, która może stanowić dla was pewne zagrożenie.
-Co to oznacza?- Zapytała zimno Kelsey obrzucając mężczyznę chłodnym spojrzeniem.
-Taka odważna i śmiała- powiedział Malevolent z chytrym uśmiechem- Szkoda tylko, że wszystko skończy się dla niej tak niefortunnie. A przeznaczenia nie da się oszukać, prawda?
-Nie chcę wiedzieć co mnie czeka, i jak na tą chwilę mnie to nie interesuje- wycedziła Kelsey- Nie udzielił mi pan odpowiedzi na moje pytanie.
                W tym momencie zaczęłam panikować. Jeśli mężczyzna ma na myśli to co mi się wydaje, to sytuacja była wprost masakryczna. W duchu modliłam się by moje obawy okazały się mylne.
-Myślę, że część już z was wie, co mam na myśli- czyżby zwracał się do… mnie?- W waszej szkole jest pewien chłopak z innego klanu. A mianowicie James Dauglas.
                Ok, jednak sytuacja jest tak okropna jak myślałam.

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przepraszam za to, że rozdział taki krótki mimo, że ten miał być dłuższy, oraz za prawie dwa tygodnie przerwy. PO prostu nie miałam weny lecz w końcu się ogarnęłam i zmusiłam do napisania. Rozdział mi się nie podoba ponieważ mam wrażenie, że wszystko strasznie poplątałam. NO ale cóż... Mam nadzieję, że był znośny i proszę o zostawienie komentarza. <3