No cóż, ponieważ zbliża się koniec roku, a ja muszę ponaciągać oceny itp. muszę chwilowo zawiesić bloga. Nie będzie to długie zawieszenie, ponieważ podczas trwania majówki mam zamiar napisać z trzy rozdziały do przodu by mieć na zapas. I po majówce dalej będę dodawać rozdziały, i do tego będą pojawiać się szybciej. :)
sobota, 27 kwietnia 2013
sobota, 13 kwietnia 2013
Rozdział 14
PODKŁAD
Jutro
Walentynki a już z Marą już od dwóch dni nie odzywamy się do siebie. Nie
wiedziałam już nawet czy gniewać się na rudą, czy nie. W końcu zasłużyła na to,
aby znać prawdę. Jednak czy to upoważniało ją, do przeczytania mojego
pamiętnika? Wiedziałam, że prędzej czy później dowie się prawdy, lecz chciałam
to jak najbardziej odwlekać. I tu popełniłam największy błąd.
Mara wciąż żyła w przekonaniu, że James jest niebezpieczny, i chce z nas wydobyć jakieś informacje. Po raz pierwszy nie wierzyłam przyjaciółce. Mimo, że dzieliłyśmy ze sobą pokój ograniczałyśmy się do jednego zimnego ,,Dobranoc”. A raczej ja ograniczałam się, a ruda udawała, że nie słyszy. Kilka razy próbowałam do niej podejść, przeprosić i wszystko wytłumaczyć, lecz ona umyślnie mnie ignorowała. Nie miałam już również wsparcia w Lei i Kelsey. One również się ode mnie odwróciły. Wszyscy na których mogłam polegać odwrócili się ode mnie plecami. No, prawie wszyscy. Zawsze po szkole mogłam wyżalić się Jamesowi. Tylko on był już dla mnie podporą, bo przecież rodzicom czy babci nie mogłam wszystkiego wytłumaczyć.
Leżałam na kanapie w salonie z miską lodów w rękach. W telewizji leciał jakiś kiczowaty teleturniej, kiedy usłyszałam skrzypienie drzwi. Odwróciłam się i zobaczyłam wchodzącą do mieszkania Marę.
-Hej- powiedziałam cicho delikatnie spuszczając głowę.
Ruda nawet nie zaszczyciła mnie spojrzeniem tylko od razu poszła na górę. Westchnęłam i z powrotem opadłam na kanapę. Ciekawa byłam, ile jeszcze będę musiała znosić te męczarnie. Spojrzałam na kalendarz w telefonie. Jest piątek, zaraz po szkole, a ja nie wybieram się ani do kina ani nawet na spacer. To do mnie raczej nie podobne. Jednak po chwili przemogłam się i zakładając płaszczyk wyszłam na dwór.
Całe szczęście śnieg już nieco stopniał i została tylko niegruba warstwa. Wyszłam przed dom, i spojrzałam w górę, w stronę okna mojego pokoju. Zobaczyłam siedzącą przy oknie Marę, ze słuchawkami na uszach. Miała zamknięte oczy.
-Przepraszam. Przepraszam za wszystko…- Powiedziałam cicho jakby sama do siebie kierując jednak te słowa do Mary. Wiedziałam, że i tak nie usłyszy, ale chciałam w ten sposób jakoś podnieść się na duchu.
Odwróciłam się w stronę ulicy, i jeszcze raz obrzucając smutnym wzrokiem okno przy którym siedziała Mara ruszyłam przed siebie.
Nie wiedziałam dokładnie dokąd się kieruję. Jak na razie chciałam być tylko jak najdalej od Mary i jej chłodnych spojrzeń. Nie wiedziała jak bardzo mnie to raniło. Miała prawo być na mnie zła, i zasłużyłam sobie na to. Jednak była moją przyjaciółką, i mogła wykazać trochę zrozumienia. Przynajmniej wydaje mi się, że nadal była. Moje życie było już tak poplątane, że nie wiedziałam już czy Mara nadal jest moja przyjaciółką, czy nie.
Przechodziłam koło jednego kluby karaoke, kiedy zauważyłam w środku dwie znane mi osoby. Lea i Kelsey siedziały przy jednym z dwuosobowych stolików pod ścianą i rozmawiały ze smutnymi wyrazami twarzy. Po krótkiej chwili wahania weszłam do środka. Chwilę stałam w przejściu i zastanawiałam się nad tym czy się nie wycofać. ,,Zależy ci na nich czy nie? Jak tak, to co się zastanawiasz?” Podpowiedział mi cichy głos w mojej głowie. Oczywiście, że mi na nich zależało.
Powoli podeszłam do ich stolika.
-Hej- powiedziałam cicho do nich kiedy stanęłam obok.
-Cześć- powiedziały cicho nie obrzucając mnie spojrzeniem- Co cię tu sprowadza?- Zapytała chwilę później Lea.
-Chciałam pogadać- przełknęłam ślinę- I wszystko wytłumaczyć.
Kelsey spojrzała na mnie, i wtedy dostrzegłam łzy w jej oczach.
-Nie mogłyśmy uwierzyć, że nam to zrobiłaś- powiedziała po chwili cicho- Na początku myślałyśmy, że Mara zwariowała, ale chwile później opowiedziała nam wszystko ze szczegółami i przedstawiła dowody. Myślałam, że się przyjaźnimy.
-A jak byście zareagowały, gdybym wam sama powiedziała?- Zapytałam, a siostry milczały- No właśnie. Identycznie.
-Na pewno wolałybyśmy dowiedzieć się tego od ciebie osobiście- powiedziała Lea- Niż od Mary, która by dowiedzieć się prawdy musiała posunąć się do przeczytania twojego pamiętnika.
-Proszę, chcę wam tylko powiedzieć prawdę- powiedziałam błagalnie.
Lea i Kelsey wyglądały jakby się nad czymś głęboko zastanawiały. PO dłuższej chwili Kelsey odpowiedziała:
-No dobrze, ale nie tu- Lekko skinęła głową w stronę ludzi siedzących przy barze którzy od kilku minut przyglądali się nam zaciekawieni- Może być dziś o 19 na dachu tego opuszczonego budynku?
Skinęłam głową. Opuszczony budynek był naszym częstym miejscem spotkać. Znajdował się około kilometr od mojego domu. Kiedyś ktoś w nim mieszkał, lecz po przeprowadzce nie znalazł się nikt kto zechciałby go kupić. Ze wszystkich mebli i przedmiotów została w nim tylko drabina prowadząca na dach. Dom był oddalony od reszty budynków, więc nie musiałyśmy się przejmować, że ktoś podsłucha naszą rozmowę lub nas przegoni. Nie miał drzwi, mogłyśmy więc również spokojnie wejść.
-To do zobaczenia- powiedziałam po czym wyszłam z restauracji.
Idąc z powrotem do domu uśmiechałam się cały czas. Nie mogłam uwierzyć, że tak łatwo poszła mi rozmowa z przyjaciółkami. Kiedy weszłam na górę do swojego pokoju już miałam zamiar opowiedzieć wszystko Marze, lecz przypomniałam sobie, że ruda się do mnie nie odzywa. Moja przyjaciółka siedziała przy biurku pisząc coś w zeszycie od historii. Nawet się nie przywitała. Westchnęłam i spojrzałam na zegarek. Z dziewczynami byłam umówiona za pięć godzin. Nie miałam pomysłu jak zagospodarować ten czas. Postanowiłam pójść odwiedzić babcię w sklepie.
Dziesięć minut później byłam na miejscu. Był to niewielki sklepik, w którym można było kupić prawie wszystkie produkty spożywcze, jak i gazety.
-Co się stało Rose?- Zapytała babcia kiedy zobaczyła mnie wchodzącą do sklepu.
-Po prostu przyszłam cię odwiedzić- powiedziałam z uśmiechem- I pomóc.
-Skoro tak, to postój chwilę przy kasie, a ja pójdę odebrać towar, bo przyjechała dostawa.
Wyjrzałam przez okno. Na dworze stał duży, niebieski samochód dostawczy. Pokiwałam głową by pokazać babci, że się zgadzam.
-dziękuję- powiedziała babcia i wyszła na dwór do kierowcy.
Oparłam się znudzona o blat. O tej porze nie było dużo klientów. Żałowałam, że nie wzięłam ze sobą żadnej książki lub czasopisma do poczytania. Znudzona wyjrzałam by zobaczyć czemu babci nie ma tak długo. Okazało się, że wraz z dostawcą zanoszą na zaplecze jedno z około dwudziestu pudeł.
-To trochę potrwa- mruknęłam do siebie.
W pewnym momencie usłyszałam dzwonek który oznaczał kolejnego klienta. Podniosłam głowę, by zobaczyć kto to.
-James?- zapytałam zaskoczona.
-To już nie wolno mi robić zakupów?- zapytał rozbawiony unosząc jedną brew- A co ty tu robisz?
-Pomagam babci- powiedziałam.
-No tak- powiedział spuszczając lekko głowę- A jak z Marą.
-No cóż- oparłam się obiema rękami o blat- Nie odzywa się do mnie.
-Współczuję- powiedział kładąc swoją dłoń na mojej.
-jakoś się trzymam- powiedziałam ze smutkiem- A teraz rób te zakupy bo zaraz moja babcia wróci, a nie chcę i jej się tłumaczyć- zmusiłam się do bladego uśmiechu.
-Masz rację- James cofnął dłoń i zniknął pomiędzy półkami.
W samą porę, ponieważ akurat weszła babcia. Chwilę opowiadała dlaczego to tak długo trwało. Jednak w środku jej monologu wrócił James, przywitał się i zaczął wypakowywać z koszyka zakupy. Modliłam się w duchy, aby uważał na słowa i udawał jakbyśmy się nie znali. Kątem oka zauważyłam jak babcia lustruje go wzrokiem zatrzymując wzrok na jego nadgarstku.
,,No to pięknie” pomyślałam. Rękaw koszuli Jamesa delikatnie się podwinął ukazując niewielką czarną gwiazdkę. Za placami babcia próbowałam gestykulować rękami by zrozumiał o co mi chodzi. I chyba mi się udało, ponieważ James prawie niewidocznym ruchem obciągnął rękaw.
-Do widzenia- powiedział kiedy wychodził już ze sklepu.
rzuciłam mu krótkie ,,Cześć” i odwróciłam się do babci.
-Co się stało?- zapytałam.
-Znasz tego chłopaka?- Zapytała, a ja spodziewałam się tego pytania.
-Tak, chodzi ze mną do jednaj klasy- odparłam siląc się na obojętność- A co się stało?
-Ty wiesz- głos babci był niezwykle stanowczy- uważaj.
Pomagałam babci jeszcze z dwie godziny kiedy postanowiłam wrócić do domu. Została jeszcze godzina do 19, ale ja wolałam być na miejscu szybciej. Wpół do byłam już na dachu. Był to jeden z płaskich, jakie zwykle są na wieżowcach. Musiałam uważać, ponieważ dach był niezwykle oblodzony, a do tego nie było barierek zabezpieczających, a było to dość wysoko. Nagle usłyszałam odgłos towarzyszący wspinaniu się po drabinie.
-Już jesteś?- zapytała zdziwiona Lea.
-Mówiłam ci, że nie przyjdziemy za wcześnie- powiedziała do siostry Kelsey po czym zwróciła się do mnie- A co do ciebie, to zdaje mi się, że miałaś coś nam wytłumaczyć.
Zaczęłam opowiadać im wszystko od początku do końca. Snułam monolog chodząc po krawędzi dachu, balansując i starając się utrzymać równowagę. Kiedy skończyłam mówić spojrzałam na przyjaciółki i zapytałam:
-To jak, przebaczycie mi?- Mój głos był błagalny i pełen nadziei.
-Chyba nie mamy wyboru- Lea westchnęła- Jesteśmy przyjaciółkami, co nie?
Czarnowłose uśmiechnęły się do mnie. W życiu nie byłam tak szczęśliwa. Już robiłam krok, by podejść do nich i je przytulić, ale poślizgnęłam się na lodzie pokrywającym krawędź dachu. Zdążyłam usłyszeć jeszcze ,,Rose!”. Potem zapanowała ciemność.
***
Kiedy się ocknęłam w oczy poraziła mnie biel sufitu pomieszczenia, w którym się znajdowałam.
-Żyjesz?- Usłyszałam obok zatroskany głos.
Obróciłam głowę i zobaczyłam siedzące obok mnie Leę i Kelsey oraz… Jamesa.
-Umarłam, tak?- zapytałam rozbawiona- trochę trudno wierzyć, że po tym wszystkim siedzicie tu we trójkę, i nie słychać waszej kłótni w całym… no właśnie, gdzie ja jestem?
-Jesteś w szpitalu- powiedziała lekko rozbawiona Lea- I tak, co do tych kłótni to masz racje. Jak byłaś nieprzytomna, wyjaśniliśmy sobie trochę.
Próbowałam usiąść, lecz poczułam straszny ból w lewej kostce u nogi, i syknęłam z bólu.
-Co się stało?- Zapytał James łapiąc mnie za rękę.
-trochę boli mnie kostka- powiedziałam posyłając mu wymuszony uśmiech- Nic takiego.
-Masz zwichniętą kostkę- Poinformowała mnie Kelsey.
-Właśnie poczułam- odparłam z uśmiechem, który chwilę później zniknął- A byłą Mara?
-Rose wiesz…- zaczęła Kelsey- Przyszłą, ale jak zobaczyła nas i Jamesa powiedziała, cytuję: ,,Jak widać trzymacie już jej stronę” a potem wyszła i kazała byśmy ci po prostu życzyły od niej powrotu do zdrowia- tu zrobiła krótką pauzę, a potem posłała mi blady uśmiech- Ale nie martw się, na pewno wkrótce wszystko się ułoży.
Westchnęłam i z powrotem opadłam na łóżko szpitalne.
-Mam taką nadzieję- mruknęłam.
***
Przepiękny dzień, by te walentynki były udane. Był wieczór, a ja siedziałam na kanapie patrząc się w okno. Przez cały dzień lało jak z cebra, więc spacer odpadał, a kina były w ten dzień (Co było co najmniej dziwne) pozamykane. Całe szczęście, dopiero teraz, około godziny dziewiętnastej przestało padać, jednak czarne chmury uparcie dalej zasłaniały niebo. W ręce trzymałam kubek kakała. Kostka przestała mnie już boleć, jednak dalej nie mogłam biegać, czy wykonywać jakichkolwiek ćwiczeń. Moje stosunki z Marą nieco wyszły na prostą. Nie posyłała mi zimnych spojrzeń, czy czegoś w tym rodzaju. Po prostu mnie ignorowała. Raz nawet powiedziała mi dobranoc. Może nie jest to imponujące, ale zawsze jest to jakiś mały krok do sukcesu.
Godziny mijały a ja nadal siedziałam na kanapie patrząc się okno. Nim się zorientowałam była już 21. Poprzednie dni miałam dość intensywne więc postanowiłam wcześniej pójść spać. Kiedy dowlekłam się do pokoju zobaczyłam Marę, która już spała. Normalnie bym się zdziwiła, ale u Mary było to normalne. Zwykle kładła się spać bardzo szybko, a później niezwykle wcześnie wstawała.
Położyłam się na łóżku w ubraniu. Postanowiłam jutro wcześniej wstać i się umyć. Kiedy leżałam na łóżku, i usiłowałam zasnąć, usłyszałam jak coś walnęło o szybę.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Rozdział miał być szybciej, ale nie mogłam się ogarnąć i go napisać. Do tego nie miałam żadnego pomysłu, co zawrzeć w tym rozdziale, więc postanowiłam zrzucić Rose z dachu xD.
Jak na razie, jest to rozdział który najciężej mi się pisało. Jednak, po wielu mozolnych przeróbkach, i poświęconych na przemyślenia dotyczące tego rozdziału nawet mi się podoba. Jako pierwszy od dłuzszego czasu. Następny rozdział, postaram się napisać szybciej, ponieważ mam już wenę i pomysł dotyczący następnego :)
Mara wciąż żyła w przekonaniu, że James jest niebezpieczny, i chce z nas wydobyć jakieś informacje. Po raz pierwszy nie wierzyłam przyjaciółce. Mimo, że dzieliłyśmy ze sobą pokój ograniczałyśmy się do jednego zimnego ,,Dobranoc”. A raczej ja ograniczałam się, a ruda udawała, że nie słyszy. Kilka razy próbowałam do niej podejść, przeprosić i wszystko wytłumaczyć, lecz ona umyślnie mnie ignorowała. Nie miałam już również wsparcia w Lei i Kelsey. One również się ode mnie odwróciły. Wszyscy na których mogłam polegać odwrócili się ode mnie plecami. No, prawie wszyscy. Zawsze po szkole mogłam wyżalić się Jamesowi. Tylko on był już dla mnie podporą, bo przecież rodzicom czy babci nie mogłam wszystkiego wytłumaczyć.
Leżałam na kanapie w salonie z miską lodów w rękach. W telewizji leciał jakiś kiczowaty teleturniej, kiedy usłyszałam skrzypienie drzwi. Odwróciłam się i zobaczyłam wchodzącą do mieszkania Marę.
-Hej- powiedziałam cicho delikatnie spuszczając głowę.
Ruda nawet nie zaszczyciła mnie spojrzeniem tylko od razu poszła na górę. Westchnęłam i z powrotem opadłam na kanapę. Ciekawa byłam, ile jeszcze będę musiała znosić te męczarnie. Spojrzałam na kalendarz w telefonie. Jest piątek, zaraz po szkole, a ja nie wybieram się ani do kina ani nawet na spacer. To do mnie raczej nie podobne. Jednak po chwili przemogłam się i zakładając płaszczyk wyszłam na dwór.
Całe szczęście śnieg już nieco stopniał i została tylko niegruba warstwa. Wyszłam przed dom, i spojrzałam w górę, w stronę okna mojego pokoju. Zobaczyłam siedzącą przy oknie Marę, ze słuchawkami na uszach. Miała zamknięte oczy.
-Przepraszam. Przepraszam za wszystko…- Powiedziałam cicho jakby sama do siebie kierując jednak te słowa do Mary. Wiedziałam, że i tak nie usłyszy, ale chciałam w ten sposób jakoś podnieść się na duchu.
Odwróciłam się w stronę ulicy, i jeszcze raz obrzucając smutnym wzrokiem okno przy którym siedziała Mara ruszyłam przed siebie.
Nie wiedziałam dokładnie dokąd się kieruję. Jak na razie chciałam być tylko jak najdalej od Mary i jej chłodnych spojrzeń. Nie wiedziała jak bardzo mnie to raniło. Miała prawo być na mnie zła, i zasłużyłam sobie na to. Jednak była moją przyjaciółką, i mogła wykazać trochę zrozumienia. Przynajmniej wydaje mi się, że nadal była. Moje życie było już tak poplątane, że nie wiedziałam już czy Mara nadal jest moja przyjaciółką, czy nie.
Przechodziłam koło jednego kluby karaoke, kiedy zauważyłam w środku dwie znane mi osoby. Lea i Kelsey siedziały przy jednym z dwuosobowych stolików pod ścianą i rozmawiały ze smutnymi wyrazami twarzy. Po krótkiej chwili wahania weszłam do środka. Chwilę stałam w przejściu i zastanawiałam się nad tym czy się nie wycofać. ,,Zależy ci na nich czy nie? Jak tak, to co się zastanawiasz?” Podpowiedział mi cichy głos w mojej głowie. Oczywiście, że mi na nich zależało.
Powoli podeszłam do ich stolika.
-Hej- powiedziałam cicho do nich kiedy stanęłam obok.
-Cześć- powiedziały cicho nie obrzucając mnie spojrzeniem- Co cię tu sprowadza?- Zapytała chwilę później Lea.
-Chciałam pogadać- przełknęłam ślinę- I wszystko wytłumaczyć.
Kelsey spojrzała na mnie, i wtedy dostrzegłam łzy w jej oczach.
-Nie mogłyśmy uwierzyć, że nam to zrobiłaś- powiedziała po chwili cicho- Na początku myślałyśmy, że Mara zwariowała, ale chwile później opowiedziała nam wszystko ze szczegółami i przedstawiła dowody. Myślałam, że się przyjaźnimy.
-A jak byście zareagowały, gdybym wam sama powiedziała?- Zapytałam, a siostry milczały- No właśnie. Identycznie.
-Na pewno wolałybyśmy dowiedzieć się tego od ciebie osobiście- powiedziała Lea- Niż od Mary, która by dowiedzieć się prawdy musiała posunąć się do przeczytania twojego pamiętnika.
-Proszę, chcę wam tylko powiedzieć prawdę- powiedziałam błagalnie.
Lea i Kelsey wyglądały jakby się nad czymś głęboko zastanawiały. PO dłuższej chwili Kelsey odpowiedziała:
-No dobrze, ale nie tu- Lekko skinęła głową w stronę ludzi siedzących przy barze którzy od kilku minut przyglądali się nam zaciekawieni- Może być dziś o 19 na dachu tego opuszczonego budynku?
Skinęłam głową. Opuszczony budynek był naszym częstym miejscem spotkać. Znajdował się około kilometr od mojego domu. Kiedyś ktoś w nim mieszkał, lecz po przeprowadzce nie znalazł się nikt kto zechciałby go kupić. Ze wszystkich mebli i przedmiotów została w nim tylko drabina prowadząca na dach. Dom był oddalony od reszty budynków, więc nie musiałyśmy się przejmować, że ktoś podsłucha naszą rozmowę lub nas przegoni. Nie miał drzwi, mogłyśmy więc również spokojnie wejść.
-To do zobaczenia- powiedziałam po czym wyszłam z restauracji.
Idąc z powrotem do domu uśmiechałam się cały czas. Nie mogłam uwierzyć, że tak łatwo poszła mi rozmowa z przyjaciółkami. Kiedy weszłam na górę do swojego pokoju już miałam zamiar opowiedzieć wszystko Marze, lecz przypomniałam sobie, że ruda się do mnie nie odzywa. Moja przyjaciółka siedziała przy biurku pisząc coś w zeszycie od historii. Nawet się nie przywitała. Westchnęłam i spojrzałam na zegarek. Z dziewczynami byłam umówiona za pięć godzin. Nie miałam pomysłu jak zagospodarować ten czas. Postanowiłam pójść odwiedzić babcię w sklepie.
Dziesięć minut później byłam na miejscu. Był to niewielki sklepik, w którym można było kupić prawie wszystkie produkty spożywcze, jak i gazety.
-Co się stało Rose?- Zapytała babcia kiedy zobaczyła mnie wchodzącą do sklepu.
-Po prostu przyszłam cię odwiedzić- powiedziałam z uśmiechem- I pomóc.
-Skoro tak, to postój chwilę przy kasie, a ja pójdę odebrać towar, bo przyjechała dostawa.
Wyjrzałam przez okno. Na dworze stał duży, niebieski samochód dostawczy. Pokiwałam głową by pokazać babci, że się zgadzam.
-dziękuję- powiedziała babcia i wyszła na dwór do kierowcy.
Oparłam się znudzona o blat. O tej porze nie było dużo klientów. Żałowałam, że nie wzięłam ze sobą żadnej książki lub czasopisma do poczytania. Znudzona wyjrzałam by zobaczyć czemu babci nie ma tak długo. Okazało się, że wraz z dostawcą zanoszą na zaplecze jedno z około dwudziestu pudeł.
-To trochę potrwa- mruknęłam do siebie.
W pewnym momencie usłyszałam dzwonek który oznaczał kolejnego klienta. Podniosłam głowę, by zobaczyć kto to.
-James?- zapytałam zaskoczona.
-To już nie wolno mi robić zakupów?- zapytał rozbawiony unosząc jedną brew- A co ty tu robisz?
-Pomagam babci- powiedziałam.
-No tak- powiedział spuszczając lekko głowę- A jak z Marą.
-No cóż- oparłam się obiema rękami o blat- Nie odzywa się do mnie.
-Współczuję- powiedział kładąc swoją dłoń na mojej.
-jakoś się trzymam- powiedziałam ze smutkiem- A teraz rób te zakupy bo zaraz moja babcia wróci, a nie chcę i jej się tłumaczyć- zmusiłam się do bladego uśmiechu.
-Masz rację- James cofnął dłoń i zniknął pomiędzy półkami.
W samą porę, ponieważ akurat weszła babcia. Chwilę opowiadała dlaczego to tak długo trwało. Jednak w środku jej monologu wrócił James, przywitał się i zaczął wypakowywać z koszyka zakupy. Modliłam się w duchy, aby uważał na słowa i udawał jakbyśmy się nie znali. Kątem oka zauważyłam jak babcia lustruje go wzrokiem zatrzymując wzrok na jego nadgarstku.
,,No to pięknie” pomyślałam. Rękaw koszuli Jamesa delikatnie się podwinął ukazując niewielką czarną gwiazdkę. Za placami babcia próbowałam gestykulować rękami by zrozumiał o co mi chodzi. I chyba mi się udało, ponieważ James prawie niewidocznym ruchem obciągnął rękaw.
-Do widzenia- powiedział kiedy wychodził już ze sklepu.
rzuciłam mu krótkie ,,Cześć” i odwróciłam się do babci.
-Co się stało?- zapytałam.
-Znasz tego chłopaka?- Zapytała, a ja spodziewałam się tego pytania.
-Tak, chodzi ze mną do jednaj klasy- odparłam siląc się na obojętność- A co się stało?
-Ty wiesz- głos babci był niezwykle stanowczy- uważaj.
Pomagałam babci jeszcze z dwie godziny kiedy postanowiłam wrócić do domu. Została jeszcze godzina do 19, ale ja wolałam być na miejscu szybciej. Wpół do byłam już na dachu. Był to jeden z płaskich, jakie zwykle są na wieżowcach. Musiałam uważać, ponieważ dach był niezwykle oblodzony, a do tego nie było barierek zabezpieczających, a było to dość wysoko. Nagle usłyszałam odgłos towarzyszący wspinaniu się po drabinie.
-Już jesteś?- zapytała zdziwiona Lea.
-Mówiłam ci, że nie przyjdziemy za wcześnie- powiedziała do siostry Kelsey po czym zwróciła się do mnie- A co do ciebie, to zdaje mi się, że miałaś coś nam wytłumaczyć.
Zaczęłam opowiadać im wszystko od początku do końca. Snułam monolog chodząc po krawędzi dachu, balansując i starając się utrzymać równowagę. Kiedy skończyłam mówić spojrzałam na przyjaciółki i zapytałam:
-To jak, przebaczycie mi?- Mój głos był błagalny i pełen nadziei.
-Chyba nie mamy wyboru- Lea westchnęła- Jesteśmy przyjaciółkami, co nie?
Czarnowłose uśmiechnęły się do mnie. W życiu nie byłam tak szczęśliwa. Już robiłam krok, by podejść do nich i je przytulić, ale poślizgnęłam się na lodzie pokrywającym krawędź dachu. Zdążyłam usłyszeć jeszcze ,,Rose!”. Potem zapanowała ciemność.
***
Kiedy się ocknęłam w oczy poraziła mnie biel sufitu pomieszczenia, w którym się znajdowałam.
-Żyjesz?- Usłyszałam obok zatroskany głos.
Obróciłam głowę i zobaczyłam siedzące obok mnie Leę i Kelsey oraz… Jamesa.
-Umarłam, tak?- zapytałam rozbawiona- trochę trudno wierzyć, że po tym wszystkim siedzicie tu we trójkę, i nie słychać waszej kłótni w całym… no właśnie, gdzie ja jestem?
-Jesteś w szpitalu- powiedziała lekko rozbawiona Lea- I tak, co do tych kłótni to masz racje. Jak byłaś nieprzytomna, wyjaśniliśmy sobie trochę.
Próbowałam usiąść, lecz poczułam straszny ból w lewej kostce u nogi, i syknęłam z bólu.
-Co się stało?- Zapytał James łapiąc mnie za rękę.
-trochę boli mnie kostka- powiedziałam posyłając mu wymuszony uśmiech- Nic takiego.
-Masz zwichniętą kostkę- Poinformowała mnie Kelsey.
-Właśnie poczułam- odparłam z uśmiechem, który chwilę później zniknął- A byłą Mara?
-Rose wiesz…- zaczęła Kelsey- Przyszłą, ale jak zobaczyła nas i Jamesa powiedziała, cytuję: ,,Jak widać trzymacie już jej stronę” a potem wyszła i kazała byśmy ci po prostu życzyły od niej powrotu do zdrowia- tu zrobiła krótką pauzę, a potem posłała mi blady uśmiech- Ale nie martw się, na pewno wkrótce wszystko się ułoży.
Westchnęłam i z powrotem opadłam na łóżko szpitalne.
-Mam taką nadzieję- mruknęłam.
***
Przepiękny dzień, by te walentynki były udane. Był wieczór, a ja siedziałam na kanapie patrząc się w okno. Przez cały dzień lało jak z cebra, więc spacer odpadał, a kina były w ten dzień (Co było co najmniej dziwne) pozamykane. Całe szczęście, dopiero teraz, około godziny dziewiętnastej przestało padać, jednak czarne chmury uparcie dalej zasłaniały niebo. W ręce trzymałam kubek kakała. Kostka przestała mnie już boleć, jednak dalej nie mogłam biegać, czy wykonywać jakichkolwiek ćwiczeń. Moje stosunki z Marą nieco wyszły na prostą. Nie posyłała mi zimnych spojrzeń, czy czegoś w tym rodzaju. Po prostu mnie ignorowała. Raz nawet powiedziała mi dobranoc. Może nie jest to imponujące, ale zawsze jest to jakiś mały krok do sukcesu.
Godziny mijały a ja nadal siedziałam na kanapie patrząc się okno. Nim się zorientowałam była już 21. Poprzednie dni miałam dość intensywne więc postanowiłam wcześniej pójść spać. Kiedy dowlekłam się do pokoju zobaczyłam Marę, która już spała. Normalnie bym się zdziwiła, ale u Mary było to normalne. Zwykle kładła się spać bardzo szybko, a później niezwykle wcześnie wstawała.
Położyłam się na łóżku w ubraniu. Postanowiłam jutro wcześniej wstać i się umyć. Kiedy leżałam na łóżku, i usiłowałam zasnąć, usłyszałam jak coś walnęło o szybę.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Rozdział miał być szybciej, ale nie mogłam się ogarnąć i go napisać. Do tego nie miałam żadnego pomysłu, co zawrzeć w tym rozdziale, więc postanowiłam zrzucić Rose z dachu xD.
Jak na razie, jest to rozdział który najciężej mi się pisało. Jednak, po wielu mozolnych przeróbkach, i poświęconych na przemyślenia dotyczące tego rozdziału nawet mi się podoba. Jako pierwszy od dłuzszego czasu. Następny rozdział, postaram się napisać szybciej, ponieważ mam już wenę i pomysł dotyczący następnego :)
Proszę o komentarze! Dla was jest to jedna, małą chwila a dla mnie oznaka, że ktoś w ogóle czyta moje wypociny :)
P.S Chcielibyście takie moje pojedyncze, krótkie opowiadanie? :D
P.S Chcielibyście takie moje pojedyncze, krótkie opowiadanie? :D
Subskrybuj:
Posty (Atom)